Katarzyna Jawor od 6 lat pracuje w południowych dzielnicach Limy (diecezja Lurín). Obszar zamieszkuje ok. 2,5 mln ludzi, a opiekę duszpasterską sprawuje nad nimi zaledwie 40 kapłanów. Misjonarka pomaga w rejonach największej biedy. Parafie w południowej części stolicy Peru, to kościół, kilka kaplic i skupiska niskich domków z drewna lub trzciny. Konstrukcje ściśle przylegają do siebie, cienkie ściany odbierają poczucie prywatności, a budulec często nie wytrzymuje ruchów tektonicznych występujących w tym regionie Ameryki Południowej. Młodzi ludzie, podopieczni i współpracownicy Katarzyny, nie mogą przyjechać na Światowe Dni Młodzieży. Bilety są drogie i poza ich zasięgiem. Dlatego też 
młodzież z Myślenic chce pomóc swoim rówieśnikom z innego kontynentu. Zorganizowała w swojej parafii akcję "bilet dla brata" . Mają nadzieję, że uda się zebrać środki na trzy bilety. Pielgrzymi przyjechaliby do Myślenic razem z misjonarką Katarzyną Jawor. Wolontariusze przygotowali już kiermasz książek i spektakl. Jeden dzień wystarczył, aby zgromadzić środki na opłacenie przelotu jednego pielgrzyma w dwie strony. W zbiórkę funduszy, poprzez różne akcje, włącza się kilka grup – Nazaret Wspólnota Odnowy w Duchu Świętym, Grupa Teatralna Misterium oraz wolontariusze parafialni ŚDM. 

Wilmer

Dom dla Wilmera Garci z Limy

Jedną z osób, które zamierzały przylecieć do Krakowa jest Wilmer. Pomaga on w pracy misyjnej wśród mieszkańców parafii na Villa El Salvador. Tak przedstawił się w liście wysłanym do myślenickiej parafii:


Cześć mam na imię Wilmer, mam 29 lat, jestem z Limy w Peru. W tym liście chcę opowiedzieć Wam o moim życiu, które jest przede wszystkim świadectwem o Bogu.
Na samym początku musicie wiedzieć, że nie miałem łatwego życia. Mówię szczególnie o moim dzieciństwie i dorastaniu, ponieważ od 2. roku życia do teraz, do moich 29. urodzin, cierpię na przewlekłą niewydolność nerek. Przez tą chorobę, mogę powiedzieć, że moje dzieciństwo i dorastanie były bardzo trudne. Od 2. do 5. roku życia miałem infekcje dróg moczowych, co było bardzo bolesne. W wieku 8 lat miałem operacje usunięcia kamieni nerkowych, w wieku 9 lat operację wstawienia implantu cewki moczowej. W wieku 13 lat odkryli u mnie Adenitis Tuberculina, dlatego nie był to dla mnie łatwy czas. 
Tym, co chciałem mieć, było normalne życie, a czułem, że go nie miałem. Z polecenia lekarzy musiałem dużo wypoczywać. Zajmowali się mną moi rodzice (Rosa i Nicaron). Mówiąc prawdę, wszystko mnie wkurzało. Czułem się znienawidzony do tego stopnia, że stałem się bardzo nieposłuszny. Swoim zachowaniem utrudniałem rodzicom kontynuowanie mojego leczenia, moje zachowanie było tak złe, że myśleli o umieszczeniu mnie w szkole, gdzie nauczyliby mnie dobrych manier. 
Nie zachowywałem się tak tylko względem rodziców, ale też względem siostry, Deysi. Miała dobre zdrowie i normalne życie, którego bardzo jej zazdrościłem. Traktowałem ją źle, we wszystkich sytuacjach stawałem przeciwko niej. Odnosiłem się tak do całego mojego otoczenia. Pamiętam taki moment, gdy miałem 14 lat, w nocy z serdecznością przyszedłem do niej, żeby ja przytulić, ale ona się zdenerwowała, użyła ostrych słów, którymi bardzo mnie zraniła. Zdecydowałem wtedy, że nigdy więcej nie będę płakał przez nic ani przez nikogo.
Fizycznie czułem się dobrze. Zacząłem wierzyć w siebie na tyle, że przestałem przestrzegać diety, a nawet zacząłem pić. Robiłem to w ukryciu przez moimi rodzicami. Były sytuacje, kiedy nie sypiałem w domu i wykorzystywałem te momenty, żeby chodzić na imprezy. Kiedy miałem 22 lata, byłem na imprezie z moimi przyjaciółmi. Poczułem się bardzo źle i przestraszyłem się, bo przerwałem leczenie.
To była dla mnie bardzo ciężka chwila, lekarze powiedzieli, że mój stan jest ciężki. Czułem się źle i natychmiast musiałem rozpocząć zabiegi hemodializy. Czułem strach, bo od dziecka spotykałem się z osobami przechodzącymi przez ten zabieg. Powiedziałem sobie w tamtym momencie, że nie chce tego, że nie chcę tak wyglądać, ale kiedy zdałem sobie sprawę, że nie ma innej drogi, pierwszą rzeczą o której pomyślałem było odebranie sobie życia. Ale nie zrobiłem tego. Rozpocząłem leczenie, co z początku było trudne, często łapały mnie skurcze w całym ciele.
Pamiętam, że wiele razy po zakończeniu moich zabiegów hemodializy, które miałem 3 razy w tygodniu, każdy trwający 4 godziny, szedłem do przyjaciela, który miał stoisko na targu. Piszę to, bo był to początek mojego nawrócenia. Za każdym razem kiedy odwiedzałem mojego przyjaciela, zjawiała się jego mama. W ich rodzinie był jeden syn – seminarzysta, który teraz jest księdzem. Jego mama wiedząc o moim stanie zdrowia, każdą sytuacje kiedy mnie widziała, wykorzystywała do tego, żeby mówić mi o Bogu. Mogłem tylko słuchać, ale nie chciałem, nie chciałem tak bardzo, że za każdym razem, kiedy tam przychodziłem, pytałem mojego przyjaciela „Czy dziś przychodzi twoja mama?”. Robiłem to, bo nie chciałem jej słuchać. Ale chce Wam powiedzieć, że słowo Boga działa nawet wtedy, kiedy nie chcemy słuchać. Tak zadziałało we mnie, pomimo mojej ciągłej niechęci. 
W pewną sobotnią noc, kiedy wspominałem jej słowa, przyszła do mnie myśl: jutro jest niedziela, dlaczego nie pójść by na Mszę? I poszedłem, po 12 latach od kiedy przyjąłem Pierwszą Komunię. Wróciłem do chodzenia na Mszę, ale nie tylko to, bo wróciłem też do spowiedzi. To było wspaniałe doświadczenie. Poczułem w środku, że chcę na nowo zacząć przyjmować Eucharystię, dlatego też zdecydowałem się zmienić moje zachowanie, krok po kroku. Było to bardzo trudne. Był grudzień 2008 roku. W dniach 15 – 17 lutego 2009 roku odbyłem moje pierwsze rekolekcje. Nie byłem wtedy całkowicie zdrowy. Moi rodzice sprzeciwili się ze względu na moje zdrowie, ale nie obchodziło mnie to. Nalegałem i ostatecznie pojechałem. 
Pamiętam, jak w wieku 14 lat powiedziałem, że nie będę już nigdy płakał przez nic ani przez nikogo, ale w dniach trwania moich rekolekcji było całkiem na odwrót. Płakałem tak dużo, że więcej nie mogłem, prawie się od tego odwodniłem. Na tych rekolekcjach Bóg sprawił, że zdałem sobie sprawę z wielu rzeczy, jeśli chodzi o moje zachowanie, o mój bunt przeciwko Niemu. Poprosiłem Najwyższego o przebaczenie. Pod koniec rekolekcji, kiedy zobaczyłem moją rodzinę, także poprosiłem ich o wybaczenie. To był Bóg, który działał we mnie.
Moje nawrócenie nie dokonało się w jednym momencie, to był początek. Później uczestniczyłem w innych rekolekcjach i spotkaniach, gdzie uczyłem się coraz więcej. Wszystko to robiłem lecząc się hemodializami. Wtedy też odwiedzałem dużo wspólnot, także młodych, z którymi chodziłem na spacery, wędrówki. Wszystko to było niesamowite, bo znajdowałem w sobie dużo siły i odwagi. Dużo osób z mojego otoczenia było zaskoczonych widząc mnie, nie patrzyli na mnie jak na chorego, bo tak nie wyglądałem. Patrzyli na mnie jak na osobę silną, zdrową. Moja obecność i świadectwo dawały otuchę tym, którzy przeżywali ciężkie momenty. 
W tamtym okresie przygotowywałem się do przeszczepu nerki, który odbył się 12 listopada 2009 roku. Dawcą była moja mama. Kilka dni przed przeszczepem, 9 listopada, przyjąłem Bierzmowanie. To było dla mnie błogosławieństwo, możliwe dzięki biskupowi, który zdecydował, że nie mam potrzeby przygotowywania się poprzez katechezy, gdyż jestem wystarczająco dojrzały w wierze. Bierzmowanie przyjąłem sam w seminarium diecezjalnym, w towarzystwie wielu seminarzystów. Kolejnego dnia przyjąłem także sakrament Namaszczenia Chorych.
W listopadzie 2009 roku miałem przeszczep. Moja mama dała mi na nowo życie. Przeszczep służył mi do grudnia 2014 roku, kiedy to musiałem wrócić do dializ otrzewnowych, podobnych do hemodializy. Do dzisiaj jestem poddawany temu leczeniu, każdego dnia w nocy, przez 11 i pół godziny muszę mieć specjalną opiekę. 
Chcę powiedzieć, że dziś nie jestem jedyną osoba z mojej rodziny, która jest katolikiem, także moi Rodzice oraz moja siostra. Wszyscy jesteśmy misjonarzami przy kaplicy św. Dominika Guzmana. Moi rodzice po 27 latach związku, pięć lat temu wzięli ślub kościelny. Całą czwórką chodzimy na Msze, przystępujemy do spowiedzi, uczestniczymy w grupach modlitewnych, adoracjach i czujemy się wzmocnieni łaską Boga. 
W ciągu całego mojego życia byłem hospitalizowany 18 razy. Przed moim nawróceniem było to dla mnie tragedią, ale później zacząłem wykorzystywać te momenty jako dar, traktować je jako rekolekcje duchowe, wypełniające mnie pokojem. Wiele się nauczyłem. Moje serce i mój duch wypełniły się. Kiedy o tym myślę, zdaje sobie sprawę, że Bóg był przy mnie przez całe moje życie, chociaż Go nie widziałem, On mnie widział, chociaż Go nie wspominałem, On pamiętał o mnie, a teraz kiedy jestem przy nim, on wydaje ucztę na moja cześć, tak jak dla syna marnotrawnego.
Dziś mogę powiedzieć, że kocham Boga, bo pilnował mnie, troszczył się o mnie, o moja rodzinę, w każdym momencie. On chce dać mi Swoją łaskę, a Jego największą łaską jest Jego Syn Jezus Chrystus. On niósł Swój Krzyż do samego końca, ja niosę mój, bo wierze, że będzie to krzyż, który zawiedzie mnie do świętości, do tego, co Bóg chce dla mnie, dla mojej rodziny. Zawsze mówię, jeśli kochamy naszą rodzinę, powinniśmy chcieć, by zamieszkali razem z nami w Królestwie. Codziennie mówię Bogu „tak”, jak dziewica Maryja, która także jest moją wierną Matką, która mnie uczy i daje poznawać coraz lepiej swojego Syna.
Dziękuję Bogu, że cały czas utrzymuje mnie przy życiu, że pozwala mi dążyć każdego dnia do świętości, dzięki Swojej łasce i poprzez Ducha Św. Dziękuję za anioły, które stawia na mojej drodze, za każdego członka Kościoła Katolickiego, bo właśnie w nich odnalazłem prawdziwych braci.
Nie bójmy się być świętymi. Nie zapominajmy, że Bóg zaprasza nas do tego i że ma moc i łaskę, żeby nas uświęcać.
Wilmer Garcia 
(tłum. Joanna Wichowska)

Wilmer

Ze względu na stan zdrowia Wilmer nie może przyjechać na ŚDM. Ale wolontariusze z Myślenic nie chcą zostawić go bez pomocy. Chcą zebrać środki na budowę skromnego, lecz solidnego domu dla młodego Peruwiańczyka. To zapewni mu sterylne warunki konieczne do codziennych dializ. O tej akcji będziemy na pewno informować na antenie Radia Kraków.

Już wiadomo, że do Myślenic przyjedzie z pewnością Carmen, studentka, która już od dłuższego czasu uczy się j. polskiego. – Nie tak dawno przechodziła wątpliwości, czy jej wyjazd miałby sens, skoro naokoło widzi tyle biedy – obecnie ma praktyki we wschodniej, bardzo biednej części Peru – mówi Katarzyna Jawor. – Jedno z moich kryteriów jest takie, by pojechały osoby, które  rzeczywiście szukają Pana Boga, ale nie stać ich na opłacenie całej podróży. Jednak jedyną drogą docenienia daru przyjazdu na ŚDM jest określenie minimalnego kosztu, jakie te osoby mogą ponieść. Każdy według własnych możliwości. Jestem całkiem spokojna i pewna, że taka forma jest konieczna.

Myślenicka akcja "bilet dla braci z Peru" nadal trwa. Brakuje jeszcze 10 tysięcy złotych. 17 kwietnia odbędzie się kolejny kiermasz książek oraz uroczysty polonez na myślenickim rynku. Wolontariusze i mieszkańcy miasta uczczą w ten sposób "studniówkę" ŚDM.

Może ktoś wesprze akcje "bilet dla brata"? 

Parafia Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Myślenicach
32-400 Myślenice
ul. Królowej Jadwigi 5
Bank Spółdzielczy w Wieliczce oddz. Myślenice
91 8619 0006 0020 0000 0563 0001

dopisek: "PERU" lub "bilet dla brata"

 

(Ewa Szkurłat)