Film został zatytułowany „Agonia” i jest pokazywany w ramach zakończonego w niedzielę 61. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. W tym roku zaprezentowanych zostało – zarówno w kinach jak i w Internecie – 170 obrazów z całego świata, a cztery z nich w paśmie muzycznym. Z tego pasma muzycznego „Dźwięki muzyki”, którego partnerem jest Radio Kraków, wybrałam właśnie „Agonię” w reżyserii Tomasza Knittla, bo ta historia o przemijaniu autentycznie mnie poruszyła.
Film jest podróżą Adama Struga, tutaj narratora, ale i autora scenariusza; podróżą po Polsce w poszukiwaniu ludowych twórców zajmujących się muzyką tradycyjną. Adama Struga przedstawiać zapewne nie trzeba, to śpiewak i instrumentalista, także kompozytor, który przede wszystkim zajmuje się zbieraniem i utrwalaniem muzyki tradycyjnej. Znany jest również z anteny radiowej Jedynki i Dwójki, gdzie prowadzi audycje popularyzujące taką właśnie muzykę.
Film „Agonia” jest pewnego rodzaju nawiązaniem do tych audycji, w których Adam Strug prezentował muzyków tradycyjnych i ich twórczość. Widać to zresztą na ekranie. Narrator wypowiada czasem swoje kwestie w studio radiowym, a odwiedzając swoich bohaterów filmowych dobrze się z nimi zna. Film pokazuje pokolenie tradycyjnych muzyków, którzy odchodzą, często w zapomnieniu, bo nie mają komu przekazać swoich umiejętności i wiedzy. Ale z drugiej strony pokazuje pokolenie młodych, którzy poprzez zainteresowanie muzyką tradycyjną mają szansę odnaleźć swoje korzenie, albo odnaleźć smak prawdziwego życia, jednocześnie zachowując muzyczną tradycję.
I w tym znaczeniu, choć tytuł tego filmu nie brzmi optymistycznie, to jednak wydźwięk całości niesie nadzieję. Nie cofniemy czasu, nie uratujemy tego, co stało się przeszłością, ale może da się uchronić to, co jeszcze jest, a może część odrodzić i wysnuć z tej tradycji coś nowego, według odwiecznych prawideł: coś umiera, coś się rodzi. Musimy jednak pamiętać, że chcąc odzyskać tamten świat, choćby częściowo, nie wystarczy dziś zjadać burgery z kalafiora, pić sojowe mleko i raz na jakiś czas kupić używany ciuch. Bo tu rzecz się toczy o harmonię, o proste życie, o proporcje w tym życiu, o spotkania z drugim człowiekiem, o obyczaje, które związane są z życiem i śmiercią, a przede wszystkim o muzykę tradycyjną, która od zawsze towarzyszyła człowiekowi w codzienności.
O tym już zapomnieliśmy. A przecież już człowiek pierwotny, gdy tylko zaczął wydawać głos, układał wydobywające się z jego gardła dźwięki w melodyjne sekwencje. Potem wybijał do tego rytm i tak muzykował. Z biegiem lat zaczął tworzyć instrumenty muzyczne. Od najprostszych, grzechotek, bębnów poprzez piskawki, aż po te najbardziej skomplikowane. Muzyka była zawsze częścią codziennego życia. Śpiewał i grał by wyrazić swoje emocje, z żalu, radości, trwogi. Wykonywanie muzyki było też związane z pracami w polu, w kuchni, z polowaniem, z narodzinami człowieka i z jego śmiercią. Śpiewano i grano na weselu i na pogrzebie, w kościołach i domach.
A teraz? No właśnie - głównie słuchamy. Przede wszystkim tej muzyki mechanicznej. Daliśmy sobie wmówić, że granie i śpiewanie jest przeznaczone dla tych wykształconych muzycznie. Kto z nas śpiewał swojemu dziecku kołysanki? Obawiam się, że takich będzie niewielu. Szkoda bo odebraliśmy sobie potężny zastrzyk energii, jaki daje uprawianie muzyki.
Jak powszechnie wiadomo, muzyka tradycyjna przekazywana jest ustnie z pokolenia na pokolenie. I tak było przez lata. Jednak poprzez ucieczkę młodych ludzi ze wsi do miast, poprzez zdobycze technologiczne takie jak telewizor, Internet, stajemy się społeczeństwem osobnym. Widać to w codziennym życiu. A gdy nie ma odwiedzin, wspólnej pracy i świętowania, to nie ma muzyki.
Adam Strug prowadzi nas z kamerą przez różne zakamarki Polski. Odkrywamy rozlewiska Narwi i interior radomski, gdzie wieś Gałki uważana jest za muzyczne zagłębie. Zaglądamy na Kurpie, gdzie zachowała się najstarsza gwara i najstarsza muzyka. Jesteśmy także na Podhalu, gdzie w tajniki muzyki góralskiej wprowadza Stanisława Galica-Górkiewicz, skrzypaczka, prymistka, która mówi dobitnie, że świat jest inny, że czasy Janka Muzykanta już się skończyły i teraz muzycy podhalańscy są wykształceni muzycznie. To plus i minus. Bo jak zauważa Krzysztof Trebunia-Tutka, który napisał podręcznik dla góralskich dzieci, chcących grać w zgodzie z tradycją, trzeba się wielu nawyków oduczyć.
Ale poznajemy też młodsze pokolenie, np. Jana Karczewskiego, zaledwie 19-latka, prawnuka słynnego harmonisty, który wyremontował po przodku harmonię pedałową i zgromadził wokół siebie młodych by wspólnie muzykować. Poznajemy też twórców Warszawskiego Stowarzyszenia „Dom Tańca”, który powstał w połowie lat 90., poznajemy kapelę „Tęgie chłopy”.
W tej podróży Adam Strug odkrywa przed nami muzyczny dom. Pada też próba rozliczenia się z wynaturzonym folklorem PRL-u, i tu za przykład narrator podaje zespół „Mazowsze”. W filmie, w którym pokazane zostało także wypieranie chłopskiej tożsamości i wypieranie przez disco polo tradycyjnego grania, pojawia się próba diagnozy dlaczego Polacy porzucili swój własny rytm, swoją muzyczną nutę.
Ale ten obraz daje jednak nadzieję, że jeszcze życie w muzyce tradycyjnej w Polsce się tli, jeszcze drzemie. Zwłaszcza, że w samej Warszawie jest aż 20 kapeli grających muzykę tradycyjną. I choć muzyka brzmi – to jak mówi Adam Strug – brakuje mu jej kontekstu.
Warto zobaczyć!