Piątek, 31 lipca 2015, 08:15
Nowe boisko. fot: Mariusz Kurek
To wszystko jest zgodne z prawem. Jak mówi Jerzy Sasorski z Zarządu Infrastruktury Sportowej, boisko nie jest "Orlikiem", a wybudowane poza tym programem obiekty mogą być wykorzystywane komercyjnie. Jak zaznacza, do konkursu na jego użytkowanie stanęły dwie komercyjne firmy a zwycięzca płaci czynsz, który trafia do miejskiej kasy.
Właścicielem akademii jest były reprezentant Polski w piłce nożnej, Grzegorz Mielcarski. Jak się od niego dowiedzieliśmy, udostępnia boisko wszystkim chętnym... przez cztery godziny w tygodniu. Jak twierdzi, jest otwarty na rozmowy, ale jedynie ze zorganizowanymi grupami, które będą regularnie korzystać z boiska. O spontanicznym wyjściu z kolegami na wspólne kopanie piłki nie ma więc mowy.
- Jestem odpowiedzialny za ten obiekt, muszę ponosić koszty napraw, zawsze muszę zorganizować też człowieka, który otworzy bramkę i będzie pilnował bezpieczeństwa - mówi Mielcarski. Mimo tych zapewnień na tablicy informacyjnej widnieje cennik korzystania z miejskiego obiektu. Godzina gry kosztuje 80 złotych, a za taką przyjemność przy sztucznym świetle zapłacimy 20 złotych więcej. Efekt jest taki, że boisko świeci pustkami nawet w sytuacji, kiedy nie ma zaplanowanych zajęć. Dzieci mają do wyboru jeszcze jedno miejsce - z nieskoszoną trawą i pokrzywionymi bramkami.
Nad tym wszystkim załamują ręce mieszkańcy. Jak mówią, kiedyś można było zwyczajnie skrzyknąć się z grupą kolegów, wziąć ze sobą piłkę-biedronkę i wyjść na pole. Nikt nie przejmował się zakazami dorosłych i poważnych instytucji, których zwyczajnie nie było. Według nowych standardów to nie do pomyślenia. Według pana Mariusza Kurka, mieszkańca Olszanicy, obawy o bezpieczeństwo są przesadzone.
- Boisko było otwarte aż do wyznaczenia dzierżawcy, przez kilka miesięcy. Dzieciaki mogły swobodnie przyjść i pokopać piłkę. Nic złego się nie działo. A w regulaminie wyraźnie jest zapisane, że operator nie odpowiada za bezpieczeństwo na obiekcie. Według mnie jest więc niepotrzebny - podkreśla Kurek.
Mieszkańcy planują założyć stowarzyszenie, które mogłoby przejąć boisko, będą również próbowali dogadać się z Mielcarskim. "To jednak gra o wiele większą stawkę" - ocenia psycholog sportu z krakowskiej AWF Marzanna Herzig. "Dzieci przyzwyczajają się, że kto ma kasę, ten ma władzę. Dopasowują się do norm, których zupełnie nie rozumieją i organizują sobie czas wedle możliwości"- mówi Herzig.
Psycholog zauważa też, że doszliśmy do absurdalnej sytuacji, kiedy pożądany wysiłek fizyczny jest dzieciom utrudniany, za to bez przeszkód mogą korzystać ze smartfonów i konsoli do gier "A przecież kiedy tylko stworzy się warunki do aktywności fizycznej, to dzieciaki się do niej garną. Tymczasem mamy historię tego boiska, są też place zabaw, z których otwarciem zwleka się przez wyśrubowane normy, których kiedyś nie było" - dodaje.
Wiele dzieci może więc zapomnieć o letniej grze w piłkę. Rodzicom pozostaje albo się z tym pogodzić, albo zapisać swoje pociechy do szkółki. To już jednak spore koszty.
(Marcel Wandas/ko)