Polacy w meczu z wicemistrzami Afryki (w finale przegrali z Egiptem) grali falami. Okresy dobrej postawy przeplatali słabszymi momentami. Tradycyjnie nie można było mieć zarzutów do bramkarza Adama Malchera, za to do linii ofensywnych jak najbardziej. Inna sprawa, że także Tunezyjczycy ułatwili zadanie rywalom. Szczególnie w pierwszej połowie ich nonszalanckie zagrania spowodowały, że biało-czerwoni dłużej niż powinni utrzymywali przewagę.

Początek był wyrównany. Przy stanie 6:6 zespół z Afryki dwukrotnie przekombinował akcje w kontrataku i nie wykorzystał sytuacji sam na sam w sposób, który im chwały nie przynosił (m.in. zgubienie piłki przy ataku dwóch zawodników na jednego Malchera). Polacy to wykorzystali i stopniowo przed przerwą budowali swoją przewagę.

Gdy na początku drugiej połowy podopieczni Tałanta Dujszebajewa wygrywali 16:11 wydawało się, że bezpiecznie dociągną do końca. Wtedy nastąpiła seria błędów w ataku, niemoc strzelecka i Tunezyjczycy w 41. minucie doprowadzili do wyrównania 19:19, a za chwilę było 20:19. W tym czasie m.in. Krzysztof Łyżwa i Paweł Paczkowski nie wykorzystali sytuacji sam na sam.

Rywale, poza zdobywcą dziesięciu goli w całym spotkaniu Amine Bannourem, też nie grzeszyli dokładnością. Po dwa gole rzucili Michał Daszek i Przemysław Krajewski i Polska znów wygrywała 23:21 w 48. min. Wydawało się, że to już koniec emocji, ale dwa niewykorzystane rzuty karne (Krajewski i Arkadiusz Moryto) spowodowały niepotrzebne nerwy. Znów był remis 23:23 (53. min).

W końcówce przy stanie 27:26 na 26 sekund przed ostatnią syreną biało-czerwoni byli w posiadaniu piłki, ale tym razem umiejętnie rozegrali piłkę i wynik ustalił najskuteczniejszy w tym pojedynku w ekipie - osiem goli - Krajewski.

W poniedziałek o godz. 20, również w Brest, biało-czerwoni zmierzą się w finale Pucharu Prezydenta, czyli o 17. pozycję, ze zwycięzcą niedzielnego spotkania, w którym piąty zespół grupy C Arabia Saudyjska zagra z piątą drużyną grupy D Argentyną.

PAP/AD