Zapis rozmowy Jacka Bańki z wiceprezesem Nowoczesnej, kandydatem Koalicji Obywatelskiej w wyborach do Sejmu, Jerzym Meysztowiczem.

 

Ma pan ostatnie miejsce na liście. Dlaczego nie w pierwszej trójce, jak na prezesa Nowoczesnej przystało?

- Jestem wiceprzewodniczącym Nowoczesnej. W Krakowie ilość obecnych i byłych posłów jest duża. Dlatego tak wypadło, że propozycja wcześniejsza była mało satysfakcjonująca. Zastanawiałem się, czy w ogóle kandydować. Uznano, że osoba, która zdobyła 26 tysięcy głosów poprzednio, powinna być na liście. Przyjąłem ostatnie miejsce. Paweł Kowal na jedynce, ja na ostatnim. Podobnie jak Jarosław Gowin.

 

Mówi pan, że to pana ostatnie wybory. Co się dzieje?

- Tak. Pamiętam jak szliśmy do wyborów z Nowoczesną. Apelowaliśmy o kadencyjność w Sejmie. Druga kadencja powoduje, że mogę wykorzystać doświadczenie i mogę czemuś służyć. Jak spotykam posłów z 25-letnim stażem to widzę, że to złe. To osoby oderwane, które zerwały z zawodem i swoim środowiskiem. Mają kłopot. Ja wiem, że moje doświadczenie może być wykorzystane, ale jak zostanę wybrany, będzie to ostatnia moja kadencja. Trzeba wprowadzić nowych ludzi do parlamentu, z nową energią i propozycjami.

 

Przekonuje pan, że Nowoczesna nie jest masą upadłościową. W nowej kadencji będzie osobny klub Nowoczesnej? Zakładam, że mandaty będą.

- Zakładamy, że jesteśmy w stanie ponad 10 posłów wprowadzić. Nie ma decyzji, co będzie. Będzie nowa sytuacja, gdy będziemy współrządzili. Zakładamy, że wygramy. Wtedy zapadną decyzje. Na pewno chcemy, żeby Nowoczesna trwała. Czy będzie wspólny klub, czy nie, trudno przesądzać. Teraz dobrze współpracujemy. Nie widzę problemu.

 

Małgorzata Kidawa-Błońska zmieniła dynamikę kampanii? Wiele osób oczekiwało, że od razu zabierze głos, przyjedzie na Forum Ekonomiczne. Trzęsienia ziemi nie było.

- Nie. Jeśli chodzi o Forum Ekonomiczne, jest to przygotowane dużo wcześniej. Ona nie była wkomponowana w panele. Stąd jej nieobecność. Ta decyzja jest rozsądna. Wielu Polaków akceptuje tę kandydaturę. Trzeba się przygotować do objazdu po Polsce. W kilka dni ładuje akumulatory. Jak odpali to zaskoczy wszystkich. Ona ma dynamikę, jest osobą zdecydowaną. Podoba mi się ta kandydatura. To wybitny polityk.

 

Jednak dyskusja o zaproponowanej przez prezesa PiS pensji minimalnej zdominowała dyskusję. Spodziewa się pan nowego efektu 500+? Było 500+, będzie najniższa pensja minimalna na poziomie 4000 złotych w 2023 roku?

- PiS jest pod ścianą. Mogą zaproponować wszystko, żeby wygrać wybory. Pojawiają się abstrakcyjne pomysły, jak minimalna pensja 3-4 tysiące. Kto najwięcej zarabia na podwyższeniu płacy minimalnej? Budżet. Oni są beneficjentami. Wpływy z podatków i do ZUS będą większe.

 

Mówi pan to jako przedsiębiorca. Ta grupa na tym najwięcej straci?

- Oczywiście. Przy wyższej pensji, przedsiębiorca musi odprowadzić wyższe składki i podatki. To kolejne oszustwo PiS. Jest jednak bariera, której nie możemy przekroczyć. Jestem po rozmowie z deweloperami. W ciągu ostatnich miesięcy cena wybudowania 1 metra kwadratowego mieszkania to już ponad 1000 złotych. Jak podniesiemy pensję minimalną, skończą się Mieszkania Plus. One będą tak drogie, że nikogo nie będzie stać. Czym się różni program PO od PiS? My mobilizujemy ludzi do pracy. PiS demobilizuje.

 

Będzie pan zwalniał, jeśli pensja minimalna sięgnie 4000 złotych?

- Być może niektóre firmy trzeba będzie zamknąć. Nie mówię o sobie. Małe firmy będą musiały zapłacić wiele za opłaty na ZUS i płace dla ludzi. Pewnie się zamkną. To nieodpowiedzialne działanie PiS.

 

O 500+ też tak opozycja mówiła, ale zwiększona konsumpcja nakręcała gospodarkę. Dlaczego tego efektu nie miałaby powtórzyć minimalna pensja?

- Wszystko wtedy drożeje. Podniesienie płacy minimalnej powoduje, że usługi i produkty idą do góry. Koszty pracy są składową ceny. Może to nakręcić inflację. Błędem PiS było nakręcenie koniunktury przez konsumpcję. Trzeba ją zapewnić przez zwiększenie inwestycji. One są na najniższym poziomie od 20 lat. Wszyscy o tym mówią poza PiS.

 

Obecnie pensja minimalna to 2200 złotych. Da się za to przeżyć?

- Mam świadomość, że to nie jest kwota, która satysfakcjonuje ludzi. Zwiększenie kwoty odbija się na budżecie. Dlatego my proponujemy zwiększenie pensji osób najmniej zarabiających, ale nie kosztem przedsiębiorców. Chcemy zmniejszyć koszty pracy. 60% pensji to koszty pracy. Jeśli jesteśmy w stanie zmniejszyć składki ZUS, PIT i doprowadzić do tego, że więcej pieniędzy zostanie u pracownika, to nie będzie to 2200 zł, ale 2800 zł. Lepszy jest program Koalicji Obywatelskiej. My promujemy pracujących, będzie bon za aktywność. Ludzie zarobią 600 złotych więcej, bez obciążenia przedsiębiorcy. PiS daje 500 złotych zwiększenia pensji minimalnej, ale zapomina, że to obciążenie pracodawcy.

 

Jednocześnie KO proponuje CIT dla firm, które wyłącznie by się dzieliły zyskiem z inwestorami. Te, które by inwestowały w rozwój CIT-u by nie płaciły. Ile samorządy by mniej przez to dostały?

- Myśmy byli od początku zdania, że jeśli rząd przekazuje zadania samorządom, muszą za tym iść pieniądze. Obniżenie stawki PIT o 1% i zwolnienie z podatków ludzi do 26. roku życia to wielki uszczerbek dla budżetów samorządów. To jak ze zwrotem za reformę edukacji. Rząd zdecydował, samorządy zapłaciły, pieniędzy nie dostały. Teraz jest podobnie. Trzeba rekompensować te straty samorządom przez zwiększenie odpisu PIT i CIT, nie zostawienie na tym samym poziomie. Jest problem z nauczycielami. Rząd dał podwyżki, nie dał pieniędzy. To oszukiwanie ludzi. PiS idzie po bandzie. Oni boją się przegranej.

 

Każdy się boi przegranej.

- Nie. Przegrana PiS powoduje, że niektóre osoby staną przed Trybunałem Stanu, inne zostaną oskarżone z kodeksu karnego. Tego boi się PiS. Oni zrobią wszystko, żeby wygrać.

 

Co z tym CIT? Nie płaciłyby firmy inwestujące w rozwój, czyli wpływ do samorządów byłby mniejszy.

- Jeżeli te nasze rozwiązania zostałyby przeprowadzone przez parlament, można równolegle wprowadzić zmiany w odpisie samorządów z PIT i CIT.

 

Jest odpowiedź na pana interpelację ws. centrum onkologii w Krakowie? Tam specjaliści złożyli wypowiedzenia z pracy.

- Jest problem. Nie chcę traktować tego politycznie. Dobro pacjenta jest najważniejsze. Tam przyjeżdżali ludzie z całego kraju. Specjaliści odeszli. To niepokojący sygnał. Jest zagrożony oddział chemioterapii, oddział dzienny. Złożyłem interpelację, czekam na odpowiedź. Rozmawiałem z ministrem. Mogę z diabłem rozmawiać, żeby to ratować. Minister postara się przyjechać do Krakowa i się przyjrzeć. To istotne dla niego. Zróbmy wszystko, żeby ludzie ratujący zdrowie i życie nie odchodzili.