Jak każdy inteligentny człowiek w tym kraju kocham Pana Manna. Pana Wojciecha Manna. Za jego poczucie humoru, błyskotliwość i wiedzę. Tyle tylko, że ostatnio, i to za sprawą tej właśnie opowieści, po raz pierwszy zwątpiłem w jego nieograniczoną (jak mi się zdawało) intuicję oraz umiejętności translatorskie. Otóż wiedząc, że lada moment przyjdzie mi pogawędzić o Procol Harum i jego mega przeboju „A Whiter Shade Of Pale”, postanowiłem odnaleźć możliwie najlepsze tłumaczenie tej wspaniałej pieśni, a pomagający mi w tym komputer, zaproponował właśnie (zresztą uzupełniony komentarzem) efekt pracy Pana Wojciecha. Oczywiście ucieszony jak dziecko, od razu wziąłem się do czytania i... – stąd właśnie mój nieutulony żal do autora przekładu – poczułem się głupszym, niż mi się dotąd zdawało. Dlaczego? Ano dla tego, że owa lektura sprawiła, iż zakręciło mi się w głowie. Tu gwoli ścisłości muszę dodać, że Szanowny Pan Wojciech Mann, we wspomnianym komentarzu uczciwie ostrzegł, iż intelektualny kontakt z poczynioną przez niego polską wersją owego tekstu może nas nieco skołować. Nieco! Dobre! No nic, zostawiając w spokoju mojego Guru, dodam, że ponieważ jestem z natury dociekliwy, w następnych dniach kilkukrotnie przestudiowałem rzeczony dzieło i doszedłem do wniosku, że jedynym sposobem zrozumienia, co jego twórca miał na myśli, jest wprowadzenie się w dokładnie taki sam stan, w jakim był on w chwili układania owych słów. Bo tu muszę wyjaśnić, że moim (zresztą sugeruje to też Szanowny Pan Tłumacz) zdaniem, piszący ów tekst Keith Reid musiał być... solidnie upojony alkoholem. Proszę sprawdzić, czy się mylę. Acha – na zdrowie!

Opuściliśmy fandango / I zakręciliśmy kołami po parkiecie. / Czułem jakby chorobę morską, / Ale tłum prosił o więcej. / Pokój szumiał coraz bardziej, / A sufit odfrunął. / Kiedy zamówiliśmy kolejnego drinka, / Kelner przyszedł z tacą, / A później, / Gdy młynarz opowiadał swoją historię, / Jej twarz, początkowo śmiertelnie sina, / Nabrała bielszego odcienia bladości... No tak... i to było na tyle (na ten temat).

Procol Harum to zespół tak leciwy, że nawet pięćdziesięcioletni górale nie mogą pamiętać momentu jego powstania. Stało się to bowiem w miejscowości Southend-On-Sea, w Roku Pańskim 1959. Tyle tylko, że grywająca do tańca grupa, używała wówczas jeszcze szyldu The Paramounts. Pod nim wydała kilka singli, a w latach 1965 i 66 akompaniowała popularnej wówczas piosenkarce (tej od m.in. „Puppet On A String”) Sandie Shaw. Potem zawiesiła działalność. Drugi etap jej historii, tym razem już pod nazwą Procol Harum (podobno pochodziła od dość oryginalnego imienia jakiegoś kota), zaczął się w 67, gdy dawny lider The Paramounts, pianista i wokalista Gary Brooker poznał młodego (a jakże) oraz zdolnego (a jakże) poetę – Keith Reida i niewiele później, wraz z po części przypadkowymi muzykami (Matthew Fisher – organy Hammonda, Ray Royer – gitara, David Knights – bas oraz Bill Eyden – perkusja) nagrał na mały krążek utwór „A Whiter Shade Of Pale”. Wydana 12 maja piosenka po paru tygodniach stała się hitem, a zdający sobie sprawę z wielkości szansy, jaka przed nim stanęła Brooker, postanowił szybko przebudować swoją nową formację ściągając do niej dawnych i sprawdzonych przyjaciół z Paramounts - świetnego gitarzystę Robina Trowera i jeszcze lepszego bębniarza B. J. Wilsona. Tak wzmocnione Procol Harum (Brooker, Fisher, Knights, Trower i Wilson oraz na niczym nie grający, ale będący oficjalnym członkiem zespołu Reid) przystąpiło do rejestracji całego longplaya. Ten niewiele później został wydany pod łatwym do przewidzenia tytułem - „Procol Harum”.

Tak się złożyło, że mimo iż w całej swojej historii Procol Harum nagrało w sumie kilka wielkich płyt i kilkanaście wielkich tematów, to jednak najwspanialszy wśród nich, czyli właśnie „Bielszy odcień bladości”, został wyznaczony do otwierania jego debiutanckiego albumu. Tym samym słuchacze smakując pierwszego utworu, z pierwszego długogrającego krążka zespołu, od razu dostawali się na sam szczyt tego co osiągnął, natomiast Brooker i jego koledzy, dzięki takiemu wyborowi, już w pierwszej chwili ustawili sobie poprzeczkę na poziomie rekordu świata. A warto pamiętać, że sztuka to nie sport i nie każdy rekord może być w niej poprawiony!

Teraz już po Bożemu. „A Whiter Shade Of Pale” to kompozycja o skomplikowanym rodowodzie bo nie dość, że po części jest kompilacją motywu z „Arii na strunie G” Jana Sebastiana Bacha i fragmentu, także Bachowskiej, kantaty „Wachet auf, ruft uns die Stimme”, to jeszcze po latach doszło do sądowej walki Fishera z Brookerem o to, że ten drugi nie uwzględnił autorskiego wkładu pierwszego w tworzenie rzeczonego dzieła. A ponieważ nie wyobrażam sobie, aby znalazł się choć jeden mój czytelnik, który nie znał by tej pieśni na pamięć, to tylko napiszę, że kiedyś mówiło się, iż dzięki niej zrodził się tzw. barok-rock. Tuż po „A Whiter...” pojawia się kolejny nieśmiertelnik, czyli dynamiczny i nieco bardziej rockowy „Conquistador”. W nim obok współpracujących ze sobą organów i fortepianu na pierwszy plan wysuwa się dość ostro brzmiące „wiosło” Trowera. Trójka to pogodne, znów pysznie „zahammondowane” „She Wandered Through The Garden Fence”. Potem lecą kolejno: bluesowate „Something Following Me”; żartobliwie–knajpiane „Mabel”; hipnotyczne, z zadziorną gitarą „Cerdes (Outside The Gates Of)”; pełne dramaturgii, oparte na pięknym motywie fortepianu „A Christmas Camel”; lekko rock’n’rollowy „Kaleidoscope”; stonowane „Salad Days (Are Here Again)”; króciutkie i skoczne „Good Captain Clack” oraz podniosłe, instrumentalne, a skomponowane przez Fishera „Repent Walpurgis”. Wspaniały finał wspaniałej płyty!          

     

Jerzy Skarżyński