Pod dachami idealnych domów na przedmieściach USA dzieją się bowiem rzeczy straszne; popełniane są morderstwa, zdradza się najbliższych, szerzy się rasizm i nienawiść, dyskryminowani są czarnoskórzy mieszkańcy, dochodzi do niekontrolowanych aktów przemocy. Oto „piękna” pocztówka z Ameryki wysłana przez Clooneya w świat – z kraju, który w powszechnej świadomości stoi na straży otwartości, tolerancji i spełniającej się w każdej dziedzinie życia wolności. Czyżby?

 

George Clooney we współpracy z braćmi Coen (znanymi m.in. z filmów „Fargo” czy „To nie jest kraj dla starych ludzi”) zastanawia się, co tak naprawdę leży u podstaw amerykańskiego mitu umacnianego przez dekady. Jego bohaterowie są chciwi, bezwzględni, wyzuci z wszelkich uczuć, egoistyczni. To zawistni hipokryci ekstremalnie nastawieni na zaspakajanie własnych potrzeb cielesnych i poszukiwanie nowych silnych doznań. By ich doświadczyć, gotowi są nawet zabić. Dodajmy do tego szczyptę cynizmu, dolejmy oliwę ironii i czarna komedia sygnowana nazwiskami braci Coen, w której akty przemocy funkcjonują na porządku dziennym, jest gotowa do podania.

Czy zjadliwa to strawa? Na pewno tak, choć wygląda piękniej niż smakuje. Clooney nie jest bowiem wybitnym narratologiem. Prowadzone przez niego w filmie dwa równoległe wątki (rodziny skrzywdzonej przez brutalnych włamywaczy i czarnoskórych mieszkańców Suburbiconu, którzy stają się żywą tarczą dla białych sąsiadów) fabularnie nie spaja bowiem nic. Fabuła rozpada się więc na dwie części, co burzy spójny odbiór filmu. Ale czego nie wybacza się Clooneyowi, który może nie wiem, jak poprawnie opowiada się filmową historię, ale zna się na tym, jak zrobić na widzach dobre wrażenie obsadzając choćby w głównych rolach znakomitych: Julianne Moore i Matta Damona?

 

 

 

 

Urszula Wolak