Kilka faktów historycznych na początek. W 1963 roku Ferrari było na sprzedaż, a kupnem zainteresowany był Ford. Transakcja miała dotyczyć zarówno pojazdów drogowych, jak i wyścigowych. Szczególnie na tych drugich zależało Amerykanom, ponieważ zwycięstwa w wyścigach pozwalały znakomicie podnieść poziom sprzedaży zwykłych aut w salonach. Planowano, że drogowe samochody sportowe będą oferowane jako Ford-Ferrari (Ford miał mieć 90 proc. udziałów), natomiast wyścigówki będą się nazywać Ferrari-Ford (i to Włosi mieli mieć 90 proc. udziałów).
Enzo Ferrari nie zgodził się jednak na takie warunki. Kwestia samochodów seryjnych średnio go interesowała, ale chciał mieć pełną autonomię w zakresie wyścigówek, dlatego nie doszedł z Fordem do porozumienia i zerwał wszelkie wcześniejsze ustalenia. Henry Ford II postanowił więc pokazać krnąbrnym Włochom gdzie raki zimują i przygotować odpowiedź na święcące wtedy tryumfy w Le Mans auta Ferrari. Przy okazji Ford miał też plan zostać pierwszym amerykańskim producentem, który wygra morderczy – 24-godzinny wyścig na Circuit de la Sarthe. I w tym miejscu zaczyna się właściwa historia ukazana w filmie.
Za sprawą Shelby'ego (Matt Damon) i Milesa (Christian Bale) znajdziemy się w samy epicentrum konfliktu między motoryzacyjnymi gigantami, zajrzymy w głąb korporacyjnej machiny i poznamy mechanizmy jej działania. Czy maszyna może stać w hierarchii wyżej niż człowiek. Na to pytanie prędzej czy później będą musieli odpowiedzieć bohaterowie filmu Jamesa Mangolda.
Urszula Wolak