Twórca nie epatuje okrucieństwem (jak choćby Steven Spieblberg w znanym „Szeregowcu Ryanie”), a nawet nie szkicuje głębokich portretów psychologicznych swoich bohaterów (jak czyni to Mel Gibson w „Przełęczy ocalonych”). Więcej nawet: antagoniści, czyli naziści, zagrażający Brytyjczykom nie pojawiają się na ekranie nawet na jedną chwilę. W zamian za to Nolan, jak stwierdza w jednym z wywiadów wsadza nas w kokpit myśliwca Spitfire i pozwala zmierzyć się z Messerschmittami. Zabiera nas na plażę Dunkierki w taki sposób, abyśmy na własnej skórze mogli poczuć piasek i uderzenia fal. Usadza nas też w małych łodziach cywilnych kołyszących się niespokojnie po morzu – płynących w kierunku pełnej zagrożeń strefy działań wojennych.

Nolan osiąga ten cel między innymi za pomocą dźwięku, ale też lubuje się w ujęciach wywołujących uczucie klaustrofobii. Wchodzi ze swą kamerą nie tylko do kokpitu myśliwca, ale też do łodzi podwodnej, w której tłoczą się walczący o przetrwanie brytyjscy żołnierze. Bardziej od efekciarskich chwytów – typowych dla amerykańskiego kina wojennego – interesuje go jednak szlachetny realizm wyrażający się choćby w zakupie na potrzeby filmu statków i samolotów z epoki, które naprawdę pływają po wodzie i unoszą się w filmie w powietrzu pilotowane przez aktorów Nolana. Reżyser hołduje też bowiem starej szkole kręcenia filmów nie tylko na tradycyjnej taśmie (czego w dobie cyfrowej nie czyni już prawie nikt), ale też unikając efektów specjalnych. I bez nich sceny batalistyczne robią piorunujące wrażenie.

Choć w „Dunkierce” brakuje bohatera – indywidualisty, który niósłby na swoich barkach dramaturgię filmu, dzieło Nolana ogląda się jak najwyższej klasy dreszczowiec o przetrwaniu zbiorowości, dla której największym wrogiem jest upływający czas.


Więcej o filmie opowiemy dziś o godz. 22.05 w programie „Kinowyprawy”, których gościem będzie filmoznawca UJ – Oskar Wanat.

 

 

 

Urszula Wolak