Requiem, msza żałobna początkowo związana z liturgią, później jako oddzielny utwór, wykonywana jest albo zgodnie ze swoim przeznaczeniem podczas pogrzebów lub w Dzień Zaduszny, albo w obiegu koncertowym. Mszę żałobną komponowało wielu twórców, wśród których są tacy jak m.in.:  Campra, Elsner, Schubert, Donizetti, Bruckner, Schumann, Brahms, Verdi, Saint-Sanens , Faure, Dvorak, Britten, Ligetti, Schnittke, Penderecki… można by wymieniać jeszcze wiele nazwisk, bo tych najbardziej popularnych kompozycji tego typu jest blisko  pięćdziesiąt.

Ale najsłynniejszym w dziejach historii muzyki jest Requiem d-moll Mozarta, z 1791 roku, powszechnie spopularyzowane dzięki filmowi Milosa Formana „Amadeusz”. Utwór niezwykle, przejmujący, piękny, doskonały ale też owiany tajemnicą i legendą. Mozart nie ukończył bowiem Requiem, zmarł w trakcie pisania. Pozostawił jedynie dwie pierwsze części: Introit i Kyrie oraz początkowe fragmenty części trzeciej. Po kilku taktach słynnej Lacrimosy rękopis się urywa. Na zlecenie żony Mozarta, jego uczeń współpracownik i kopista a także kompozytor – Franz Xaver Sussmayr – zdecydował się dokończyć dzieło. Na podstawie szkiców i ustnych uwag Mozarta uzupełnił on Sekwencję i Offetorium i napisał trzy pozostałe części: Sanctus, Benedictus i Agnus Dei. Do dziś trwają spory analityków, co napisał Mozart, a co Sussmayr, który na tyle dobrze dokończył dzieło, że dziś Requiem jest najczęściej wykonywanym i najbardziej znanym utworem Mozarta, mimo że to nie Mozart  w pełni go skomponował. Ot, taki paradoks.

I właśnie Requiem Mozarta należy do tych najczęściej wykonywanych. W tym roku w Krakowie zabrzmiał właśnie ten utwór.  W piątek 1 listopada  Requiem Mozarta na starych instrumentach wykonała Capella Cracoviansis (dyrygent Marcin Masecki), tydzień wcześniej zaś  Filharmonia Krakowska  (dyrygent Charles Olivieri-Munroe).

Ale w tym roku chciałabym zwrócić Państwu uwagę na fascynujące monumentalne Requiem  Hectora Berlioza, z 1837 roku. Monumentalne, bo wykonuje je blisko 500 muzyków. Utwór zabrzmiał w Filharmonii Paryskiej, a od kilku dni można ten koncert oglądać w Internecie, na platformie www.arte.tv.  Wykonawcami są Orkiestra Paryża i Orkiestra Konserwatorium Paryskiego a także dwa chóry: Orkiestry Paryża oraz  Orteon Donostiarra, bardzo utytułowany hiszpański zespół z San Sebastián, który powstał w 1897 roku a obecnym jego dyrektorem muzycznym jest José Antonio Sáinz. Warto przypomnieć, że chór wydał ponad 120 płyt, a dyrygowali nim najwięksi,  m.in. Daniel Barenboim , Kurt Masur , Lorin Maazel , Zubin Mehta , Riccardo Muti , Seiji Ozawa , Leopold Stokowski. Solistą paryskiej interpretacji Requiem Berlioza jest Frederic Antoun, francusko-kanadyjski tenor, absolwent Curtis Institute of Music  w Filadelfii, artysta którego można spotkać na scenach i estradach Europy.  Całość poprowadził Pablo Heras-Casado, 42-letni hiszpański dyrygent, uczeń m.in. Christophera Hogwooda, artysta nagradzany, który już dyrygował najlepszymi orkiestrami na świecie. Ma za sobą ponad tysiąc koncertów, w tym także prowadzenie oper. Warto przypomnieć, że 6 lat temu debiutował w Metropolitan Opera w NY wykonując  „Rigoletto” Verdiego.

Jak widać wspaniali wykonawcy, wspaniałe dzieło, a i sam kompozytor niezwykle ciekawy. Hector Berlioz przeznaczony przez ojca lekarza, do zawodu lekarza, po zdobyciu najniższego stopnia naukowego w tej dziedzinie na paryskiej Sorbonie, przeciwstawił się rodzinie i porzucił studia dla muzyki. Starszy od Chopina o 7 lat (urodzony 1803), ma 24 lata gdy umiera Beethoven. Ten kompozytor jest dla niego ważny, bo też choć kompletnie się różni od niego, to jednak kontynuuje jego dzieło, tzw. symfonię dramatyczną, wokalno-instrumentalną.

Ma ogromne zasługi w instrumentacji, jest nowatorem w tej dziedzinie . Np. w Requiem oprócz powiększonego składu smyczkowego orkiestry (i to o cztery razy), decyduje się na ogromy kilkusetosobowy chór (w listach Berlioza można się natknąć na informację, że chór powinien mieć 600 osób!), a także na tenora solistę (zamiast klasycznego czterogłosu solistów), oraz na potężny zespół instrumentów dętych i perkusyjnych.

A to wszystko dlatego, że Berlioz był mistrzem maksymalnego wykorzystania orkiestry. Stworzył nową dyscyplinę: naukę o technice orkiestracji.  Wyróżnił w niej dwa podstawowe działy: instrumentarium, która wskazywała na  możliwości gry na konkretnych instrumentach; oraz orkiestrację, będąca omówieniem sposobów  łączenia instrumentów w orkiestrze. Kompozytor traktował grupy instrumentów bardzo nowocześnie,  jako plamy barwne. Nie bał się ich zestawiać niekonwencjonalnie, wykorzystując ich wszelkie możliwości. Pisał na ten temat podręczniki, które zrewolucjonizowały muzykę orkiestrową, stając się punktem wyjścia dla kolejnych twórców, np. Wagnera, Liszta, Straussa, Debussy’ego, Ravela. Dziś są to normalne zagadnienia poruszane w trakcie studiów muzycznych, ale wtedy to była prawdziwa nowość.

Trzeba dodać, że Berlioz, szalenie wszechstronny, był  twórcą uznanym. Miał na swoim koncie wiele nagród, w tym także tą pierwszą, ważną, która pozwoliła mu na rozpoczęcie wielkiej kariery czyli Wielką Nagrodę Rzymską. Był także popularnym wręcz sławnym recenzentem muzycznym. Liszt na jego cześć stworzył dwa festiwale. Dziś jako kompozytor jest najbardziej znany z „Symfonii fantastycznej” noszącej podtytuł  ”Epizod z życia artysty”, swojego pierwszego ważnego utworu programowego (miał wtedy 27 lat).

Szkoda, że tak rzadko w Polsce brzmi jego Requiem.  Zapewne przyczyną tego faktu jest kłopot w zorganizowaniu tak wielkiego aparatu wykonawczego, a przez to i kłopot finansowy. Żal, bo to doskonały utwór.  Zresztą Berlioz o nim pisał: „gdyby mi zagrożono spaleniem wszystkich moich dzieł, prosiłbym o łaskę dla mojej mszy żałobnej”. Po tych słowach widać, że kompozytor uważał właśnie Requiem za swój najlepszy utwór.

W Requiem Berlioz podchodzi do tematu jak rasowy romantyk. Liczą się emocje i fantazja, nie przejmuje się formą narzucaną przez słowa. W listach pisał, że gdy znalazł odpowiedni tekst rzucił się na komponowanie jak szalony. I to słychać.  Ten utwór ma w sobie tyle żarliwości i namiętności, że nie można pozostać obojętnym.  Dziesięć części, blisko 90 minut muzyki, porywającej, fascynującej i niezwykle różnorodnej. Jest w tej mszy potęga brzmienia  (np. Sąd ostateczny, cz. II) i kameralność (IX część, Sanctus, na tenor i chór żeński)  dla mnie najbardziej wzruszający fragment tego utworu.

Przedstawione wykonanie na platformie arte.tv z Filharmonii Paryskiej pod batutą Pabla Heras-Casado  jest świetne i robi wrażenie…  Dyrygent z wielkim wyczuciem komponuje całe dzieło w architektoniczną całość, pełną kontrastów. A tak pięknego brzmienia chóru dawno nie słyszałam.

Koncert jest dostępny w Internecie do stycznia! Warto!