Marek Tomaszewski, pianista, kompozytor, jedna druga słynnego duetu fortepianowego Marek i Wacek odwiedził Kraków. Artysta przyjechał na zaproszenie teatru Bagatela i wystąpił z recitalem podszytym Chopinem. Jak wiadomo artysta ten lubi przede wszystkim grać swoje nuty, więc klasyka stała się punktem wyjścia do jego świata muzyki. A że bardzo sprawnie porusza się między stylami i gatunkami to też recital ten zakończyły bisy i owacja na stojąco. Piękny koncert, bardzo kameralny, wręcz intymny.

Nie wiem jaki związek ma Marek Tomaszewski z teatrem Bagatela. Ale gdyby ten związek rozszerzyć na Kraków to sprawa byłaby prosta:  tu właśnie pianista się urodził. W Krakowie, jak sam stwierdził, mieszkał  bardzo krótko, ale to wystarczyło by nasze miasto znalazło się w sercu artysty. Koncert pokazał, że jest jeszcze jeden związek pianisty z Krakowem: otóż Tadeusz Bystrzak, kurator wystawy, która jest prezentowana w Pałacu Sztuki  a dotyczy  100-lecia Bagateli, jest jego przyjacielem. Dlatego w piątek, 25 października, 2019 roku, w samo południe, w Pałacu Sztuki, pomiędzy ścianami ozdobionymi zdjęciami z przedstawień teatralnych z różnych lat, ustawiono na środku fortepian  yamaha i oddano go na ponad godzinę we władanie Markowi Tomaszewskiemu.

Recital rozpoczął hymn Polski, ale w wersji nieznanej,  w której pianista skrzętnie poukrywał echa utworów Chopina, w tym koncertu fortepianowego.  Marek Tomaszewski  wytłumaczył, że tę wersję znalazł w archiwach w Sikorzynie, w Muzeum generała Józefa Wybickiego, twórcy „Pieśni legionów polskich”.  Trzeba pamiętać, że podczas zaborów nie wolni było wykonywać hymnu, więc ukryto go w pozytywkach zegarowych. I tę pozytywkę  można było usłyszeć w wykonanym utworze.

Marek Tomaszewski podczas recitalu na warsztat wziął Michała Kleofasa Ogińskiego (menuet, mazurek i polonez „Pożegnanie ojczyzny”) udowodniając, że kompozytor ten był romantykiem pełną gębą, mimo, że był starszy od romantyków przynajmniej o dwa pokolenia.  Słychać było w tych prezentacjach fragmenty poloneza As-dur Chopina i echa Ravela.  Przy czym nacisk położę na polonez As-dur, bo właśnie tym utworem sto lat wcześniej wykonanym w samo południe teatr Bagatela rozpoczął swoją działalność.

Zabrzmiały też trzy utwory według Chopina: „Koneksje” gdzie tematy etiud i preludiów Chopina przeplata się z tematami i motywami z musicalu „West Side Story” Leonarda Bernsteina;  „Voces” oparty na molowych preludiach Chopina, w tym na preludium  e-moll zwanym „Deszczowym”; czy wreszcie „Chopinowską  sambę”.

Nokturnem c-moll Marek Tomaszewski udowodnił, że Chopin czuł blusa, choć jeszcze o tym nie wiedział. Ale prawdziwą muzyczną perełeczką była „Etiuda rewolucyjna” Chopina, w której kompozytor poszedł w tango, aby  w „Nocy na łysej górze” spotkać Modesta Musorgskiego i razem zachwycić się zespołem The Police.  Takie zabawy muzyczne, które pianista określił wręcz kalamburami, sprawiają mi ogromną przyjemność.  Lubię wsłuchiwać się w muzykę i wyławiać tematy, motywy, szukać tkanki muzycznej, z której utkany jest utwór.  W tym upodobaniu nie byłam osamotniona, co słychać  było po reakcji publiczności.

Nie zabrakło też utworu z dedykacją dla Bagateli, aby zło nigdy nie dosięgło teatru: była to  kompozycja Mike’a Oldfielda, która stała się głównym motywem filmu „Egzorcysta” w reżyserii Williama Friedkina.  Na finał zabrzmiał „Rythm in time” skomponowany przez Marka Tomaszewskiego dla Wacka Kisielewskiego, wykonany przed laty na jego pogrzebie. Teraz wybrzmiał jako ukłon dla Krakowa gdzie Wacek Kisielewski się wychował.

Z wielką przyjemnością słuchałam tego recitalu i rozmyślałam o muzyce i o losie. Szczęśliwy ten artysta, który ma swoje 5 minut. Większość tego nigdy nie doświadczy, a Markowi Tomaszewskiemu się udało, za sprawą duetu fortepianowego Marek i Wacek. Wszystko zaczęło się w latach 60. w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie . Obaj studiowali u słynnego profesora Zbigniewa Drzewieckiego i zamiast zajmować się przygotowaniem do Konkursu Chopinowskiego, bawili się klasyką łącząc ją z rozrywką. Okazało się, że mają wielki talent do improwizacji na różne, klasyczne tematy.  I zaczęło się. Wystartowali z duetem  w 1963 roku. Koncertowali, występowali w telewizji, w radio, zaczęli nagrywać płyty.  W 1966 roku w Polsce odbyli tournée z Marleną Dietrich, później ruszyli w Europę. Marek Tomaszewski został na stałe we Francji, nie przeszkodziło to w pracy. Koncertowali, nagrywali. Wszystko skończyło się nagle, w 1986 gdy Wacław Kisielewski zginął w wypadku samochodowym.

Po przerwie Marek Tomaszewski pojawił się na estradach z Michelem Prezmanem. Jako duet Marek i Michel,  koncertowali w Europie, USA i co doskonale pamiętam także w Polsce. Ale duet się rozpadł i Marek Tomaszewski pozostał sam na sam z fortepianem. Po wielu latach powrócił do występów.  Dziś mówi: dawniej jeden fortepian to było dla mnie zbyt mało, dziś dwa fortepiany to już za dużo.

Kiedy słuchałam recitalu Marka Tomaszewskiego przypomniała mi się pierwsza płyta duetu Marek i Wacek. Znalazłam ją w płytotece rodziców i stała się melodią mojego dzieciństwa. Nie potrafię zapomnieć „Prząśniczki” Moniuszki,  Allegratta z Sonaty d-moll Beethovena, Preledium As-dur Chopina, tematu z Koncertu fortepianowego a-moll Griega, „Łabędzia” Saint-Saënsa, czy uwertury do „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego. Było to genialne opracowania. Rację miał Lucjan Kydryński, który twierdził, że pianiści klasyków grają tak, jak się gra przeboje, przeboje grywają tak, jak się gra klasyków.

I to słychać było także w piątkowym recitalu Marka Tomaszewskiego.