W informacjach o jej śmierci uderzyło mnie określenie: brytyjska skrzypaczka. Oczywiście wiem, Ida Haendel miała obywatelstwo brytyjskie, mieszkała w Londynie kilkanaście lat, a potem, choć przeniosła się do Kanady miała mieszkanie w Londynie, gdzie odpoczywała w przerwach europejskich tras koncertowych. Otrzymała najwyższe brytyjskie odznaczenia m.in. królowa brytyjska nadała jej tytuł Commander of the British Empire, a książę Karol obdarował honorowym doktoratem Royal College.
Ale Ida Haendel zawsze czuła się Polką. Mówiła przepięknie po polsku do ostatnich dni, mimo, że wyjechała z ze swojego rodzinnego kraju w wieku 5 lat, by uczyć się na skrzypcach w Paryżu, a potem w Londynie. Jak się okazało później, wyjechała na stałe. Ale w domu z rodzicami i siostrą rozmawiała zawsze po polsku, mimo, że znała biegle sześć języków: rosyjski, niemiecki, angielski, francuski, hiszpański i włoski.
Zawsze powtarzała że wyjechała na naukę do Londynu dzięki stypendium rządu polskiego i że ma dług do spłacenia wobec swojej ojczyzny. I spłacała go regularnie przyjazdami do Polski: nauką wybitnych młodych skrzypków w ramach np. Zakopiańskiej Akademii Sztuki, jurorowaniem w Konkursie Wieniawskiego, w którym kilkadziesiąt lat wcześniej, w 1935 roku jako 7-letnia skrzypaczka zajęła 7 miejsce, co było najwyższą lokatą polskiego uczestnika. Spłacała ten dług wobec Polski przede wszystkim koncertami, o czym zwłaszcza tu w Krakowie powinniśmy pamiętać. Bo też wielokrotnie grała na rzecz sali koncertowej, która miała powstać w Cichym Kąciku staraniem Fundacji Capella Cracoviensis. Przekazywała swoje honoraria właśnie na rzecz budowy sali.
Za każdym razem gdy przyjeżdżała do Krakowa pytała mnie: co z salą. Głupio mi było wtedy mówić, że jeszcze nic, że nasi samorządowcy nie chcą poprzeć tej idei, idei społecznej. Bo przecież na tę budowę składały się tysiące osób nie tylko muzyków, ale i melomanów. Mam nadzieję, że prezydent Jacek Majchrowski, który ostatnio wyraził wolę budowy tej sali, nie zmarnuje tego potencjału, tej energii, tego wysiłku i starań wielu osób, w tym Idy Haendel, która zawsze apelowała: „Musimy robić, co w naszej mocy, aby jak najwięcej osób popierało sztukę, a zwłaszcza muzykę. Niestety, w obecnych czasach jest bardzo źle. Komercja zabija wszystko i prawdziwa sztuka jest w niebezpieczeństwie”.
Miała szczęście trafiła – dzięki uporowi taty – do genialnych pedagogów. Najpierw był to  Carl Flesch a potem George Enescu. Ci słynni skrzypkowie dostrzegli w małej dziewczynce niezwykły talent, wręcz geniusz, dlatego zdecydowali się ją uczyć. Później zachwycił się nią Artur Rubinstein, z którym jako cudowne dziecko wykonywała koncert Beethovena. To był początek wielkiej przyjaźni.
Od chwili debiutu 14-letniej Idy Haendel, który odbył się w Londynie na koncercie promenadowym dyrygowanym przez sir Henry’ego Wooda, jej kariera była serią sukcesów odnoszonych w salach koncertowych całego świata. Skrzypaczka występowała z największymi orkiestrami światowymi pod batutą najwybitniejszych dyrygentów, a jej nagrania są przykładami idealnych wykonań.
Nicholas Kenyon z londyńskiego czasopisma „Times”, recenzując koncert skrzypcowy Elgara w wykonaniu Idy Haendel zachwycony wymieniał jej zalety: doskonałe wyczucie stylu, dbałość o szczegóły, niezwykła swoboda frazowania, wrażliwość i wnikliwość wobec dyrygowanego z dużym rozmachem dzieła.
Dość szybko Ida Haendel została nazwana przez publiczność i krytykę „Królową skrzypiec”. Ale kiedy słyszała to określenie, zawsze zaprzeczała i mówiła, że jest tylko zwykłą skrzypaczką. Kiedyś powiedziała mi: „Ja tylko służę kompozytorom i tym, którzy znają się na muzyce. Jestem jedynie instrumentem, przekaźnikiem. Robię wszystko, co w mojej mocy, aby tak było. Patrzę w nuty i wydaje mi się - wedle mojego rozumu i psychologii - że wiem, jak kompozytor chciałby, aby ten utwór brzmiał. Tak czuję, lecz, czy to prawda, tego się nie dowiem”. A potem zaczęła żartować: „Z Beethovenem, Mozartem, Brahmsem ostatnio nie rozmawiałam, ale miałam ten honor, że pan Sibelius, kilkadziesiąt lat temu lat temu, napisał list do mnie, w którym oprócz podziękowań stwierdził, że gram jego koncert właśnie tak, jak się go powinno wykonywać. Było to dla mnie największym szczęściem i honorem. Dostawałam listy od nadzwyczajnych kompozytorów angielskich Williama Waltona i Benjamina Brittena. Dziękowali mi za świetną grę.”  
Mieszkała głównie w Miami na Florydzie – bo twierdziła że „lubi błękitne niebo, śpiew ptaków i palmy”, ale mieszkała też w Montrealu, czasem w Londynie. Nie zapomniała jednak nigdy o swoim mieście, gdzie się urodziła, o Chełmie Lubelskim. Zresztą w 2010 roku to miasto uhonorowało ją tytułem Honorowego Obywatela.
Pamiętam jedno z naszych spotkań, na lotnisku w Krakowie, kilkanaście lat temu. Czekałam na nią i nagle zobaczyłam ją w tłumie. Była jak rajski ptak, kolorowa, uśmiechnięta. Drobna, wręcz krucha, ale emanowała z niej niezwykła energia. Ubrana była radośnie: czerwony letni kostium w barwne plamy i jasny kapelusz ozdobiony piwoniami, przykrywający burzę ciemnych, kręconych włosów. Ach, co to był za widok. Przed sobą pchała wózek bagażowy; obok niedbale rzuconej torebki leżał stary futerał. Myślałam, że w nim znajduje się jej Stradivarius, ale okazało się, że Stradivarius został w domu a ona podróżowała ze skrzypcami Guarneriego.
Rozmowę pamiętam do dziś. To była jedna z tych ważniejszych, o życiu, o zawodzie koncertowej skrzypaczki, który czasem jest dość brutalny, o agentach koncertowych, którzy traktują artystów jak maszynki do zarabiania pieniędzy; trudno uwierzyć, że jeden z agentów ustawił jej kiedyś 100 koncertów, które miała zagrać w 4 miesiące. Rozmawiałyśmy też o jej książce „Kobieta ze skrzypcami”, która była krzykiem rozpaczy cudownego dziecka i młodej kobiety, która tkwiła po uszy w wielkiej finansowej machinie, jaką jest biznes muzyczny, biznes nie zawsze uczciwy. Tytuł książki miał brzmieć „Ja też jestem kobietą”, ale w Anglii lat 60. było to zbyt śmiałe wyznanie i wydawca się nie zgodził.
Byłam i jestem pod wrażeniem Idy Haendel, jako genialnej skrzypaczki i niezwykłego człowieka. Była ciągle pełna energii i co do dziś słychać w jej nagraniach. Ale też tej energii wiele było w jej życiu. Zawsze była zadowolona, pełna humoru, ciekawa świata i innych. Zdradziła mi też swoją metodę na długowieczność:  to kolorowe sukienki, kapelusze, buty i oczywiście muzyka, która we wszystkim pomaga, która jest zawsze inspiracją.
Internet jest pełen muzyki w wykonaniu Idy Haendel. Znajdują się też tam filmy biograficzne o niej pełne doskonałych archiwalnych zdjęć. Warto posłuchać, obejrzeć i pomyśleć o Idzie Haendel, pięknym człowieku.