Koncert ma zawsze ogromną dawkę energii, a wspólne śpiewanie razem z artystami daje wiele satysfakcji. A do tego jest zabawnie. Często artyści występują w kostiumach, a dyrygenci popisują się zdolnościami aktorskimi. Pamiętam przed laty jak maestro Gabriel Chmura padł na estradę po wystrzale armatnim i leżał u stóp skrzypaczek udając ogłuszonego. W tym roku też było zabawnie, choć Jacek Kaspszyk nie pozwolił sobie aż na takie ekscesy.

Historia koncertów w Wielkiej Brytanii zwanych promsami jest bardzo długa. Od 1895 roku w Queens Hall, a po jej zburzeniu podczas II wojny światowej w Royal Albert Hall, odbywają się nietypowe koncerty muzyki poważnej. Publiczność zgromadzona w sali koncertowej słucha artystów na stojąco, przechadza się w trakcie koncertu, pije piwo, ale także tupie, śpiewa i klaszcze do rytmu. Od wielu lat brytyjskie promsy mają swój letni festiwal, którego finałem jest koncert "The Last Night of the Proms". I właśnie ten koncert, co roku powtarzany jest w Krakowie, ale z małymi odstępstwami programowymi, będącymi ukłonem w stronę Polaków.

W programie tegorocznego krakowskiego wieczoru znalazły się między utworami, które zabrzmiały w Londynie (m.in.: Bizeta, Pucciniego, Verdiego, Bernsteina), także polskie kompozycje: Fanfara na orkiestrę Pawła Mykietyna, Koncert skrzypcowy nr 1 Karola Szymanowskiego czy utwór polskiego kompozytora działającego w Nowym Jorku Jakuba Ciupińskiego - Wreck of Umbria, który miał polską premierę właśnie w trakcie tego wieczoru. I jak zwykle na finał usłyszelismy utwory, które zawsze są wykonywane, co roku w Londynie, m.in.: słynny masz Elgara, czy Fantasia on British Sea-Songs Wooda czy Rule Britannia Arne’go.

Brytyjczycy potrafią się bawić i dobrze, że tą swoją zabawą zarazili także krakowską publiczność.  Do zobaczenia na promsach za rok!

A tak było w tym roku w Londynie: