Zapis rozmowy z Janem Orkiszem, wiceprzewodniczącym Unii Pracy, liderem małopolsko-świętokrzyskiej listy Lewicy Razem w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

 


Mariusz Bartkowicz: Spotykamy się 1 maja. Co dzisiaj znaczy dla pana „święto pracy” i co powinniśmy świętować?

Jan Orkisz: W tym dniu powinniśmy wspomnieć tych, którzy walczyli o prawa pracownicze kiedyś jak i tych, którzy aktualnie stoją na straży praw pracowniczych – związkowców, działaczy. Mimo że to święto zostało ustanowione 130 lat, to jednak wiele problemów jest dalej aktualnych. Kwestia wykorzystywania pracowników, umów śmieciowych, kwestia niewypłacania należnego wynagrodzenia i wysokości nagrodzeń. Przecież ostatni protest, strajk nauczycieli to jest problem, który dotyczy całej sfery budżetowej. W związku z powyższym, jest czas przypomnieć rządzącym wszystkich opcji, że w tej materii jest dużo do zrobienia. 

 

 

Z jednej strony problemy, o których pan mówi, pracowników sfery budżetowej, z drugiej – opinia dotycząca reszty rynku pracy; opinia obiegowa, pytanie na ile prawdziwa, że dziś, kiedy mamy rynek pracownika, kiedy mamy bardzo małe bezrobocie mówi się, że ten, kto chce pracować – znajdzie pracę. 

 

 

Zgadza się, tylko jest kwestia wynagrodzenia. Jeżeli nauczyciel początkujący dostanie na rękę 1700 złotych, przyjdzie mu wynająć mieszkanie za 1500 – pytam, co dalej? Kredyt na mieszkanie na 30 lat? Nie jest w stanie ani wydzierżawić, ani wykupić, ani zaciągnąć kredytu. Nie jest w stanie funkcjonować dorosły, wykształcony człowiek w tak szlachetnym zawodzie załóżmy jak nauczyciel. To grupa budżetowa przez zamrożenie płac jest w tej trudnej sytuacji. Podobnie pracownicy pomocy społecznej. Bardzo trudna i odpowiedzialna praca. Ich wynagrodzenia sięgają niewiele powyżej minimalnej płacy. W 2008 roku, kiedy były zamrożone płace, minimalna płaca wynosiła 1100 zł, dziś 2250. Czyli praktycznie ci, którzy przepracowali 10-15 lat są na granicy minimalnego wynagrodzenia, i to budzi bunt. 

 

 

Przy okazji startu kampanii w wyborach do Parlamentu Europejskiego mówi pan m.in. o postulacie 35-godzinnego tygodnia pracy, czy też zwiększenia liczby dni urlopu wypoczynkowego do 35 dni. Czy to są realne postulaty, takie, w sprawie których wszyscy doszliby do porozumienia?

 

 

Na pewno jest to temat trudny. Niemniej jednak 8-godzinny dzień pracy został ustanowiony 130 lat temu. Postęp technologiczny, zastępowanie człowieka poprzez sieć, komputery, roboty powoduje, że wydajność niesamowicie wzrosła. Patrząc na statystyki, Polak jest jednym z bardziej zapracowanych w Europie. Obniżenie do 7 godzin to nasz postulat, który jako zasada miałby zostać przyjęty w całej Unii Europejskiej. Jak również zwiększenie ilości dni urlopu do 35. Czyli 7 godzin dziennie, 35 godzin w tygodniu, 35 dni urlopu wypoczynkowego w skali roku – docelowo. A naszym marzeniem by było, gdyby to się stało na przestrzeni tej zbliżającej się kadencji, czyli tej, którą w tej chwili rozpoczniemy. 

 

 

Rozmawiamy w 15-lecie obecności Polski w Unii Europejskiej. Ta formalna obecność rozpoczęła się właśnie 1 maja 2004 roku. Dzisiaj wiele osób mówi, że Polska to rezerwuar taniej siły roboczej, to montownia Europy, że u nas wciąż praca jest wyraźnie tańsza niż na Zachodzie. 

 

 

I to jest prawda. Pamiętam moment tych wielkich nadziei. Wówczas byłem posłem, pracowałem w Sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej i praktycznie nasze nadzieje były takie, że polskie wynagrodzenia w stosunku do innych państw będą zrównane w jakimś czasie. (Minęło – red.) 15 lat i proszę zwrócić uwagę, że minimalne wynagrodzenie u nas a w innych państwach w Europie zachodniej to jest czterokrotność. Wynagrodzenie lekarza, pielęgniarki, nauczyciela z tej strony granicy i poza nią, to też ogromna różnica. Emerytury i renty. Do tego też będziemy dążyć, o ile będzie nam dane, aby doprowadzić do zrównania minimalnego wynagrodzenia w skali Unii Europejskiej. Ten czas jest na tyle długi, że trzeba, aby Polacy odczuli, że jesteśmy w tej wspólnocie, że nie jesteśmy wyrobnikami w spółkach z udziałem zachodniego kapitału jako tania siła robocza, a taki niestety jest odbiór. 

 

 

I wierzy pan, że jest szansa w Parlamencie Europejskim znaleźć większość dla takiego postulatu, skoro ta konkurencyjność wielu krajów Europy Środkowo-Wschodniej wciąż jeszcze broni się niższymi kosztami pracy?

 

 

Na pewno jest to temat trudny. Niemniej jednak wszystkie partie lewicowe, stowarzyszenia, związki zawodowe mówią tym samym głosem, że  Unia Europejska nie przetrwa, jeśli te różnice nie zostaną zniwelowane. Oczywiście mamy świadomość, że to nie stanie się w ciągu roku, dwóch, ale ten problem jest nabrzmiały nie tylko w naszym kraju. 

 

 

Jest pan wiceszefem Unii Pracy.  Jak to się stało, że partia, która od lat była w koalicji z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, w tym roku startuje osobno? SLD wybrało drogę w koalicji z Platformą i PSL. Państwo z kolei po raz pierwszy zawarli koalicyjne porozumienie z Partią Razem czy Ruchem Sprawiedliwości Społecznej.

 

 

Źle się stało. Jeszcze 13 stycznia bieżącego roku spotkały się wszystkie partie lewicowe: od SLD przez partię Razem, PPS. Mieliśmy nadzieję, że będzie wspólna lista - lewica razem, ale lewica wszystkich podmiotów. Jednakże SLD, mimo podpisanej umowy w ubiegłym roku o wspólnej liście do wyborów samorządowych i europejskich, podjął decyzję inną dla ludzi lewicy. Dla nas to decyzja niezrozumiała. Trudno być na jednej liście z Platformą Obywatelską, kiedy program jednej i drugiej partii wzajemnie się wyklucza. SLD w programie miał przywrócić publiczne szpitale, PO doprowadziła do prywatyzacji [placówek -red.], takich jak np. w Olkuszu, bardzo niekorzystnie dla samorządu, pracowników, pacjentów. Dlatego liczymy na to, że elektorat lewicy doceni naszą inicjatywę. Jesteśmy dziś jedyną listą lewicową utworzoną przez Unię Pracę, partię Razem, Ruch Sprawiedliwości Społecznej. Na naszych listach są działacze związkowi, samorządowi, ludzie lewicy. Liczymy na to, że ta inicjatywa zostanie dostrzeżona. I że głos autentycznej lewicy społecznej będzie słyszalny w przyszłym Parlamencie Europejskim. 

 

 

A z czego pana zdaniem wynika to, że kiedy od 2015 roku SLD i koalicji lewicowej nie udało się wejść do Sejmu, tak trudno lewicowym postulatom i ugrupowaniom trudno jest przebić się ze swoim programem, zainteresować wyborców? Przyzna pan, teraz przed wyborami do PE, że  sondaże, także dla państwa propozycji, nie są łaskawe. 

 

 

Jest faktem, że wiele postulatów, których nie zrealizowała lewica, bo nie była w stanie, zlekceważyła Platforma Obywatelska, a zrealizowało PiS. Bo przecież kwestia 500+, kwestia przywrócenia wieku emerytalnego to  postulaty, które przewijały się na lewej stronie. Niestety to PiS do tego doprowadziło, likwidując biedę i ubóstwo. Przecież na etapie wydłużania wieku emerytalnego związki zawodowe OPZZ przy udziale Unii Pracy zebrały prawie 2 miliony podpisów, aby, wydłużając wiek emerytalny, wprowadzić kolejny próg, a mianowicie, by osoby, które przepracowały – załóżmy: 40 lat mężczyzna, 35 lat kobieta - mogły przechodzić na tę emeryturę bez względu na wiek. By tym osobom, które mają bardzo długi staż pracy stworzyć szansę, nie wypychać na emeryturę. Niestety PO przepuściła te głosy przez wyżymaczkę i efekt jest taki, że to nie PiS wygrał, tylko Platforma przegrała. Bo zapomniała o tych, których było słychać najciszej. Skoro rocznik statystyczny podawał, że prawie 40% ludzi żyło na granicy minimum socjalnego, czy biologicznego. To 6 milionów. Nie wolno było zlekceważyć tak dużej grupy ludzi. W demokracji każdy ma jeden głos. I ten głos przeważył na stronę tych, którzy dokonali takiej zmiany. 

 

 

Stworzyli Państwo porozumienie koalicyjne z Partią Razem, która,  wbrew nazwie, do tej pory raczej szła konsekwentnie osobno, a przede wszystkim nie chciała mieć nic wspólnego z SLD. Ma pan nadzieję, że to doświadczenie po wyborach do PE, które we wspólnej koalicji, będą mogli Państwo powtórzyć w wyborach do Sejmu jesienią?

 

 

Mamy taką nadzieję, że nauczeni na błędach w wyborach samorządowych, szczególnie przez partię Razem, że w tej chwili otwieramy się na wszystkie środowiska. Liczymy, że SLD i Wiosna również zweryfikują swój pogląd i do wyborów parlamentarnych krajowych w październiku będzie autentyczna lewica razem, poszerzona o pozostałe podmioty – te, które w tych wyborach wybrały inną drogę. 

 

 

Jak rozumieć Wasze hasło wyborcze: „Europa, jesteś u siebie”?

 

 

Jesteśmy u siebie. Nie musimy tłumaczyć lub przedstawiać politykom, że występujemy w imieniu całej Europy, bo taką decyzję podjęli Polacy w referendum. I mamy pełne prawo wywierać wpływ na decydentów, to co, dzieje się w całej strukturze, jak również mamy pełne prawo artykułować te problemy, które według nas są najważniejsze. Będąc w PE, reprezentujemy całą wspólnotę i czujemy się jako jeden z bardzo ważnych podmiotów. Polska to przecież liczący się kraj, właśnie w tych państwach, które wstąpiły.