- Wydawanie miliarda 200 milionów złotych na 3 kilometry drogi to absurd. Poza tym bulwersuje wzrost wydatków na administrację. W ciągu ostatnich 2 lat te wydatki wzrosły o 25%. Te wydatki rosną w rekordowy sposób w skali kraju. Władze miasta stosują triki. Zakładają specjalne spółki, które biorą kredyty. Pamiętajmy jednak, że my te kredyty będziemy musieli spłacić - mówi Gibała.

Jak dodaje szef Logicznej Alternatywy, zadłużenie Krakowa wynosi ok. 50 procent dochodów miasta. Zarzuty odpierają władze miasta. Jak przekonuje
Monika Chylaszek, rzeczniczka prezydenta Krakowa, każde polskie miasto jest zadłużone i nie stanowi to problemu. W Warszawie dług na mieszkańca to też około 3 tysiące złotych, we Wrocławiu ponad 4 tysiące.

- Kraków swoje długi spłaca bez problemów. Miasto ma wszystko pod kontrolą i jest kontrolowane przez wiele zewnętrznych instytucji. Jakiekolwiek nieprawidłowości byłyby od razu zgłaszane, a miasto byłoby za to karane. Co roku miasto jest ratingowane przez agencję międzynarodową i co roku dostaje najwyższą możliwą ocenę. To znaczy, że Kraków jest dla banków bardzo wiarygodnym partnerem. To prawda, że wydatki na administrację są większe, ale pamiętajmy też, że samorządom przybywa zadań - podkreśla Chylaszek.

Rzeczniczka prezydenta dodaje, że w Krakowie wzrosła ilość urzędników, między innymi przez większą ilość zadań przekazanych samorządom.
Chodzi tu na przykład o rozdzielanie pieniędzy z programu 500+. Rację urzędnikom przyznaje dr Michał Kudłacz z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Ale jak sam zauważa kiedy miasto, bierze kolejne kredyty aby spłacić wcześniejsze, a tak robi Kraków, jest już niebezpiecznie. "Tu powinna już zapalić się lampka ostrzegawcza" - ocenia ekonomista, ale jak przyznaje - w Krakowie sytuacja wydaje się póki co stabilna. 

Billboard, na którym jest widoczne zadłużenie miasta, będzie stał przy dawnym hotelu Cracovia co najmniej do grudnia.

 

Jak wygląda dług Krakowa na tle Małopolski?

W komfortowej sytuacji jest Nowy Sącz. Zadłużenie całego miasta to prawie 80 milionów złotych, czyli tylko tysiąc złotych na mieszkańca. "Zadłużenie w stosunku do budżetu miasta wynosi ponad 12%. Nie jest tak źle. Aczkolwiek przed nami ważna inwestycja - będziemy budować stadion Sandecji"  - mówi wiceprezydent Nowego Sącza Jerzy Gwiżdż i stwierdza, że dług publiczny na pewno urośnie.

Podobne prognozy są w Tarnowie. W tym roku zadłużenie miasta wzrośnie do całkiem poważnej kwoty. "Na koniec roku będzie to ponad 400 mln. Tak jest zapisane w uchwale budżetowej,czyli do prawie czterech tysięcy złotych na mieszkańca - mówi prezydent Tarnowa Roman Ciepiela. A to już niebezpieczny poziom siegający 60 procent dochodów miasta, czyli poziomu, kiedy mogą pojawić się kary albo finansami może zająć się wyznaczony przez premiera komisarz.

Jak zauważa ekonomista Michał Kudłacz, według prognoz, zadłużenia miast będą rosnąć tak do 2023 roku. Czyli do czasu, kiedy będzie można liczyć na dofinansowanie inwestycji z funduszy Unii Europejskiej oraz innych programów operacyjnych. A na to potrzebny jest miastom wkład własny, który jest często brany z kredytów: "Miasta wykorzystują swoją - być może ostatnią - szansę na realizację dużych inwestycji. Trzeba kontrolować poziom wydatków" - mówi dr Kudłacz. 

 

 

(Tomasz Bździkot/ko)