Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z doktorem Jerzym Friedigerem, dyrektorem Szpitala Specjalistycznego im. Żeromskiego w Krakowie.

 

Wczoraj pojawił się apel prezydenta Krakowa do wojewody małopolskiego o pilne uzupełnienie środków ochrony osobistej, których brak zgłaszały dwie placówki, w tym szpital kierowany przez pana i szpital Narutowicza. Sam pan w jednej wypowiedzi medialnej powiedział, że zapasy sprzętu ochronnego macie do poniedziałku do wieczora, a potem zostają tylko modlitwy. Jak wygląda sytuacja dzisiaj o poranku?

- Muszę powiedzieć, że się poprawiła. Jesteśmy zabezpieczeni w większość sprzętu ochronnego co najmniej na dwie doby. Na razie dajemy sobie radę. Dramatu nie ma. Nie ma co być zachwyconym, ale dramatu nie ma.

 

177 osób zakażonych to dane z wczoraj wieczora, 4 ofiary śmiertelne. Jaki jest stan pierwszego małopolskiego pacjenta, który leży w pańskim szpitalu?

- Stan pacjenta jest ciężki. Tyle mogę powiedzieć.

 

Wczoraj dowiedzieliśmy się, że zakażony został minister środowiska Michał Woś. Od razu pojawiły się deklaracje ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, że nie miał z nim ostatnio kontaktu, więc może być na posterunku. Takie informacje uświadomią wszystkim, że skoro nawet rządowi urzędnicy mogą być zarażeni, to znaczy, że nikt nie może czuć się bezpiecznie?

- Ja myślę, że w 100% bezpiecznie nikt się nie może czuć. Przy zachowaniu pewnych środków ostrożności, które są na stronie GIS i publikowane wszędzie, można to bezpieczeństwo sobie w znacznym stopniu zapewnić.

 

W jakim stopniu reguły bezpieczeństwa aplikuje pan sobie i swoim pracownikom? Nie mówię tylko o osobach, które mają kontakt z osobami chorymi, potencjalnie chorymi, ale także o innych członkach personelu.

- Staram się w takim stopniu, na jaki mi pozwalają warunki i zaopatrzenie. Dostaliśmy płyny odkażające, rozdamy na oddziały. Nie jestem w stanie zabezpieczyć personelu w 100%. Ludzie są zaniepokojeni, oczekują od nas w wielu miejscach przesadnych zabezpieczeń. Do tego nie ma czasem wskazań i możliwości technicznych. Tam, gdzie potrzebne są zabezpieczenia, pracownicy są zabezpieczeni na 90%.

 

Wiele osób pyta, czy to jest już ten moment, kiedy powinniśmy przemieszczać się w maseczkach ochronnych, nawet jeśli trudno jest się w nie zaopatrzyć?

- Właśnie te maseczki to chyba przesada. One służą temu, żeby osoba zarażająca nie zarażała drogą kropelkową, żeby zatrzymać dalsze rozprzestrzenianie się infekcji. Dla zdrowego to iluzoryczna ochrona.

 

W poniedziałek ruszyła sieć szpitali zakaźnych, jednoimiennych. To lecznice, które mają dodatkowe wyposażenie, dodatkowe finansowe zabezpieczenie. One mają zajmować się pacjentami z koronawirusem. W Małopolsce taką lecznicą jest Szpital Uniwersytecki. Jak ten fakt zmieni funkcjonowanie szpitala Żeromskiego, o ile zmieni?

- Szpital Żeromskiego będzie działał normalnie. Ze wstrzymanymi zabiegami planowymi ze względu na pewne możliwości techniczne i zgodnie z rozporządzeniem ministra. Natomiast dla pozostałych chorych będzie działał normalnie, z wyłączeniem oddziałów zakaźnych. One będą działały jak oddziały zakaźne. One nie będą zwolnione z obowiązku zajmowania się pacjentami potencjalnie zarażonymi wirusem.

 

Nasi słuchacze mogą sprawdzić na stronie Radia Kraków, jakie ograniczenia w działalności swojej wprowadziły praktycznie wszystkie lecznice w Małopolsce. Powstaje zatem pytanie, kiedy osoby, które potrzebują zabiegu czy konsultacji lekarskiej przy innych schorzeniach, będą mogły liczyć na pomoc ponownie?

- Trudno powiedzieć. To nie od nas zależy. To rozporządzenie ministra, że przechodzimy w tryb pracy dyżurowej. Nie wiem jednak, co się stało. SOR-y, które normalnie były pełne, nagle są puste. Zastanawiam się, co się stało z pacjentami. Albo przychodzili niepotrzebnie, albo są chorzy po domach. To gorzka refleksja. SOR działa normalnie, wszystkie oddziały ostre działają normalnie. Nie ma zabiegów planowych, za wyjątkiem tych, których przełożenie mogłoby być groźne dla pacjenta.

 

Pan nie jest zakaźnikiem, ale chirurgiem. Jednak dzisiaj każdy lekarz jest trochę zakaźnikiem. Co pan sądzi o pesymistycznych prognozach ministra zdrowia, który mówi, że spodziewa się szczytu zachorowań za 2-3 tygodnie i oswaja nas z tym, że niedługo tysiące zarażonych to będzie rzeczywistość? Z drugiej strony minister uspokaja też, że mamy przygotowane 10 tysięcy łóżek, żeby pomóc osobom w potrzebie.

- Ja bym powiedział tak. Minister nie jest specjalistą od chorób zakaźnych, ale ma ludzi, którzy się na tym znają najlepiej w Polsce. Jeśli z jego strony pada takie ostrzeżenie, trzeba to brać poważnie. Moje przekonania nie mają nic do rzeczy. To opinia fachowców, którą wyraża pan minister. Trzeba się liczyć z tym, że minister ma rację. Ja mogę być innego zdania, ale oni pracują na zasadzie faktów i statystyk, ja na zasadzie przekonania.

 

Słyszymy o wielu inicjatywach, jak pomagamy sobie w czasie kryzysu. Mówię o pomocy najbliższym, sąsiadom. Słychać też jednak o pomocy osób prywatnych i firm dla szpitali. Dostarczane jest wyposażenie ochronne czy posiłki dla personelu. Jak w tym kontekście wygląda sytuacja pana lecznicy?

- Muszę powiedzieć, że ja i personel jesteśmy wdzięczni za wyrazy sympatii i wsparcia. Także za pomoc. Mamy dużą ilość środków odkażających, środki ochrony osobistej, mamy deklarację przygotowywania posiłków dla personelu. Jest to pomocne materialnie i mamy poczucie, że nie jesteśmy sami. Są sytuacje nieprzyjemne. Jednej z naszej pielęgniarek sąsiedzi do bloku nie chcieli wpuścić, bo pracuje na oddziale zakaźnym. Gdzieś indziej dzieci są odsuwane, mężowi zakazali przychodzić do pracy, bo żona pracuje w szpitalu, w którym jest choroba. To szykany wynikające ze strachu i niewiedzy. Nasi pracownicy to źle odbierają. Apeluję o to, żeby zdać sobie sprawę, że jeśli pracownicy są narażeni, to ich rodziny na pewno nie.