"(...) Można tez spożyć surowe mięso zwierzęcia. To jednak jest nie do pomyślenia. U nas takich sytuacji raczej nie ma." - mówił na antenie Radia Kraków dr Aleksander Garlicki, kierownik Katedry Chorób Zakaźnych Collegium Medicum UJ.

Zapis rozmowy Jacka Bańki z dr Aleksandrem Garlickim, kierownikiem Katedry Chorób Zakaźnych Collegium Medicum UJ.

 

W czwartek w Brukseli spotykają się ministrowie zdrowia z krajów UE. Chodzi o działania przeciwko eboli. Jakich działań i decyzji się pan spodziewa?

- Ja myślę, że muszą to być działania mające na celu ograniczenie ryzyka zawleczenia tej choroby z terenów występowania. Epidemie eboli występują od lat 70. Dotychczasowe przebiegi zdarzeń były takie, że wioska była objęta problemem a epidemia wygasała. Teraz jest inaczej. Jest transmisja zakażenia. Ci ludzie są przewożeni do Europy i USA. Tu zaczynają się problemy. Lotniska, na których lądują samoloty z obszaru objętego epidemią, są wyposażone w detektory podwyższonej temperatury. Tacy ludzi są poddawani kontroli.

 

Decyzja o większej kontroli należy do państw członkowskich. Polska powinna się na to zdecydować?

- Tak, ale pamiętajmy, że pasażerowie nie muszą wsiadać do samolotu w Liberii i lądować w Warszawie czy Krakowie. Mogą lądować za granicą i się przesiąść. Jest szansa na transmisję. Te detektory to nic nowego. Było to już stosowane. To na pewno nie jest do końca skuteczne, ale pozwala na pewien przesiew osób.

 

Pan jest konsultantem chorób zakaźnych w Małopolsce. Jakie działania na szczeblu lokalnym powinniśmy podejmować?

- W Polsce jest plan zabezpieczenia na wypadek epidemii. Taki plan jest też w województwie. One były przygotowane przy SARS i wcześniej. Była ptasia grypa, świńska grypa. To jest przewidziane. One mówią co zrobić jak się pojawi osoba podejrzana o zarażenie ebolą. Musi być taki transport, żeby zakażenie się nie szerzyło. Potem trzeba jechać do konkretnego szpitala. Ta osoba musi też być izolowana i leczona.

 

To co pan obserwuje w naszym kraju to już jest histeria? Mamy ten przypadek łódzki.

- Może nie ma podstaw do mówienia o histerii, ale trudno się dziwić. Ludzie się boją. Jest wiele informacji pochopnie podawanych. To nie jest choroba, która się przenosi drogą kropelkową. Trzeba mieć kontakt z krwią osoby chorej, żeby się zarazić. Można tez spożyć surowe mięso zwierzęcia. To jednak jest nie do pomyślenia. U nas takich sytuacji raczej nie ma. Musi też być pobyt w obszarze, gdzie to występuje. Chodzi o Afrykę zachodnią. Można zapoznać się z informacjami. One są podawane przez wszystkie specjalistyczne serwisy. U nas to jest inspektorat sanitarny i inne. Tam są informacje. To najlepsze źródło wiedzy. Nawet jak tam byliśmy a nasz pobyt nie wiązał się z takimi kontaktami to nie ma powodów do obaw.

 

Pan jest spokojny o Małopolan?

- Zagrożenie w Polsce jest realne, ale bardzo małe. Jesteśmy przygotowani na przyjęcie takich osób. To nie będzie masowy napływ osób zakażonych. To może być pojedyncza osoba. W każdym województwie są odpowiednie oddziały, które są przygotowane do przyjęcia i obserwacji takiego pacjenta. Możemy przez całą dobę wykonać odpowiednie badania, które potwierdzą zakażenie. Nie ma problemu. My się uczymy. Te przykłady osób, które się zakaziły w czasie opieki, są niepokojące, ale jest tak, że występuje błąd ludzki. Ten sprzęt nie jest nic nie wart. Musiał być popełniony błąd i będzie raport. Ludzie muszą się uczyć na błędach. Teraz mamy dostęp do kombinezonów ochronnych z systemem filtracji powietrza. Jesteśmy przygotowani, ale nie oznacza to, że powinniśmy być zadowoleni. Trzeba na bieżąco śledzić informacje i reagować adekwatnie. Środki ochrony osobistej muszą być jak najdoskonalsze. Chodzi o osoby, które mają leczyć chorych.