Nie całkiem dalszy ciąg następuje! Jak drodzy czytacze zauważyli, moje trzy poprzednie opowieści dotyczyły trzech kolejnych płyt tego samego zespołu. Zdecydowałem się na takie rozwiązanie, bo początek biografii King Crimson, to wspaniałe albumy, istotne wydarzenia i ważne (ze względu na ich wpływ na tworzoną przez grupę muzykę) zmiany personalne, a zależało mi, i to bardzo, aby w miarę łatwo można się było w tym wszystkim połapać. Wspominam o tym, bowiem czuję, że muszę się wytłumaczyć, skąd pomysł, aby ten wstęp, zacząć od tak dziwacznego zdania. A zatem, napisałem go, aby dać sygnał, że ten tekst będzie się wprawdzie łączył z poprzednimi, ale nie będzie podporządkowany (zazwyczaj jej przestrzegam) zasadzie chronologicznego omawiania wydarzeń. Konkretnie chodzi o to, że biorąc pod uwagę upływ czasu, podmiot tej pogawędki, powinien (oczywiście w tym tomie) znaleźć się pomiędzy omówieniami longplayów „In The Wake Of Poseidon” i „Lizard”. Oto dlaczego:

W sierpniu 1967 r. doszło do spotkania Roberta Frippa z urodzonymi (odpowiednio w 1942 i 1944) braćmi Michaelem oraz Peterem Gilesami. Obaj przyszli na świat i spędzili dzieciństwo w Bournemouth, w angielskim hrabstwie Dorset. W kilkanaście lat później, czyli wraz z początkiem lat 60., zaczęli się udzielać w różnych lokalnych grupach pra-rockowych. Michael z czasem wyspecjalizował się w bębnieniu i podśpiewywaniu, a Peter w grze na basie oraz śpiewie nie do końca solowym. Natomiast bezpośrednio przed stworzeniem tria Giles, Giles & Fripp obaj występowali z Trendsetters Ltd.

16.10.1967 Giles, Giles & Fripp przeprowadzili się do Londynu gdzie początkowo grywali we włoskim klubie La Dolce Vita jako formacja akompaniująca wokaliście Dougowi Wardowi, a gdy nieco później ten ostatni uległ wypadkowi, przenieśli się (jak sądzę) do konkurencji, czyli do klubu La Dolce Notta. Wspomniałem o tym, bo raz - właśnie tam usłyszał ich niejaki Peter Shelley z fonograficznej firmy Decca i bo dwa - aby poprzez niego zdobyć kontrakt płytowy, muzycy zarejestrowali wtedy swoje pierwsze demo. Czas pokazał, że inwestycja się opłaciła, bowiem zespół już w trzy miesiące później podpisał z Deccą umowę na nagranie albumu i zainkasował 750 funtów! Sama rejestracja krążka odbyła się pomiędzy 26 lutym a 18 maja 1968 i zaowocowała dziełem o długim tytule: „The Cheerful Insanity Of Giles, Giles And Fripp”. Zanim jednak ostatecznie trafiło ono do sklepów (13 września), Peter Giles zadzwonił do ex-wokalistki grupy Fairport Convention - Judy Dyble, która akurat wtedy dała ogłoszenie do prasy, że poszukuje instrumentalistów, z którymi mogłaby śpiewać. W efekcie owej rozmowy, Judy została głosem formacji Petera, Michaela i Roberta oraz (co było zdecydowanie ważniejsze) przedstawiła im swojego ówczesnym chłopaka - Iana McDonalda. Ten, umiejąc grać na klawiszach, flecie i saksofonie muzyk, dość szybko stał się kolejnym stałym elementem rozrastającego się zespołu. On też, poznał swoich nowych kolegów z bardzo zdolnym autorem tekstów – Peterem Sinfieldem. Po szybkim odejściu Judy (w efekcie rozpadu jej związku z Ianem) i po serii występów w telewizji oraz wydaniu singla „Thursday Morning” / „Elephant Song”, a także po nieudanej sesji nagraniowej, w listopadzie Fripp i Michael Giles postanowili zreformować swoją grupę, co koniec końców, czyli po zastąpieniu Petera Gilesa przez Grega Lake’a, zaowocowało powstaniem pierwszego składu King Crimson. No, a ten, po nagraniu „In The Court Of The Crimson King” i po serii koncertów - poszedł w totalną rozsypkę! I wówczas Michael i Ian założyli własny duet McDonald And Giles, który po wzmocnieniu zaproszonymi muzykami: Peterem Gilesem – bas, Stevem Winwoodem - organy i fortepian oraz Michaelem Blakesley’em – puzon, w maju i czerwcu 1970 r. nagrał własny album. Ten wydano na początku 71 jako „McDonald And Giles”.

„McDonald And Giles”. Jeśli się weźmie pod uwagę, że ów longplay zrodził się z rozpędu po Crimsonowskich uniesieniach, to niema co się dziwić, iż dość mocno nawiązuje do stylistyki z „In The Court...”. Do tego trzeba też zwrócić uwagę, że legendarny debiut Karmazynowego Króla wcale nie był (jak się wielu wydaje) autorskim dziełem Roberta Frippa i przypomnieć, że spory wpływ na jego klasę mieli pozostali członkowie zespołu, a szczególnie Ian McDonald, który nie tylko wspaniale zagrał na mellotronie, flecie oraz saksofonie, ale także skomponował „I Talk To The Wind” i utwór tytułowy krążka.

Słuchanie. Na pierwszy ogień idzie nastrojowo zaczynająca się „Suite In C”, czyli wieloczęściowy utwór łączący balladę i wzniosłości ze zrytmizowanymi improwizacjami na flecie, organach oraz fortepianie. W pewnym momencie (oczywiście to czysty przypadek) przed uszami staje nam (a przynajmniej mnie) środkowa część nieśmiertelnego „Korowodu” Marka Grechuty. Podobne tempo i czad. Natomiast końcówka to rytmiczny połamaniec z dęciakami w iście Crimsonowskim stylu i coś, co pachnie bluesem. Po ponad 11-minutach pojawia się „Flight Of The Ibis”, czyli pierwotna wersja „Cadence Of Cascade” (utwór z drugiego albumu Crimsonów). Jest pięknie! Ale jeśli jest pięknie, to co napisać o „trójce”, o tęsknej balladzie „Is She Waiting?”? Że jest bardzo cudowna, urocza, wspaniała? Ostatnim tematem pierwszej strony płyty jest pełen rytmu i brawurowej gry na bębnach utwór „Tomorrow’s People – The Children Of Today”. A temu, że jest on zdominowany przez perkusję nie ma co się dziwić, bo jego autorem jest Michael Giles.

Część druga albumu to - od razu napiszę - doskonała suita „Birdman”. 21-min i 22-sek progresji na poziomie najlepszych dzieł King Crimson. Czego tu nie ma! Kosmiczne intro, skoczna psychodelia, jazzujące improwizacje, wzniosłości i wreszcie cudownie patetyczny finał. Odlot (nie tylko tytułowego Ikara)!