A jednak ten austriacki kompozytor doczekał się czasów, że doceniono jego muzykę. I to bardzo. Należy jednak pamiętać, że symfonie Brucknera powinny być wykonywane tylko pod batutą najlepszych dyrygentów. Takich, którzy mają talent oraz wielkie doświadczenie i dzięki temu są w stanie przeprowadzić słuchacza przez muzykę, pełną mielizn i pułapek. Bo tylko pod batutą mistrza można poznać piękno symfonii Brucknera i to w pełnej okazałości.
W Krakowie pod tym względem mamy szczęście. Bo przez ostatnie 20 lat z symfoniami Brucknera przyjeżdżał do naszej filharmonii Stanisław Skrowaczewski, zmarły w lutym tego roku mistrz interpretacji Brucknera, dyrygent który nagrał wszystkie symfonie tego twórcy i za co otrzymał Złoty Medal Towarzystwa Brucknerowsko-Mahlerowskiego. W zeszłym tygodniu zaś z Orkiestrą Filharmonii Krakowskiej wystąpił prezentując VI Symfonię Brucknera Antoni Wit, w dawnych latach uczeń Skrowaczewskiego ale także uczeń Karajana i Bernsteina. Był to niezwykły koncert. Bruckner poprowadzony przez Wita zachwycił.
Symfonia A-dur, blisko godzina muzyki, zamknięta w czterech częściach, należy do tych skromniejszych, mniej udziwnionych, bardziej bezpośrednich a jednocześnie bardzo Brucknerowskich dzieł. Skomponowana w latach 1879-81 nigdy nie zabrzmiała w całości za czasów życia kompozytora. Swoje prawykonanie miała w 1899 roku w trzy lata po śmierci Brucknera, pod batutą jego ucznia i wielkiego zwolennika jego twórczości – Gustava Mahlera. Jak podają źródła Mahler trochę „poprawił” symfonię Brucknera na potrzeby tego wykonania. Prawda jest jednak taka, że przez lata wielu dyrygentów, którzy nie mieli tyle talentu co Mahler, poprawiali Brucknera, często nawet dopisując mu muzykę, zmieniając harmonię na bardziej „Wagnerowską”. Prawdziwego Brucknera świat poznał dopiero w latach 30. XX wieku, gdy wydano jego utwory pozbawione dyrygenckich korekt. Wtedy dopiero rozpoczął się proces doceniania tej muzyki.
VI Symfonia Brucknera jest jak na styl tego twórcy nie tylko dość prosta i uporządkowana, ale także pogodna, nie ma w niej zbyt wiele monumentalizmu. Ktoś nazwał początek utworu „najpiękniejszym wschodem słońca”. Ale dla mnie najpiękniejsza jest część II, Adagio. To olbrzymia przestrzeń muzyki wypełniona radością, smutkiem i zadumą. Trudno opisać słowami… To tak jakby stanąć na przełęczy alpejskiej, na wysokości ok. 2,5 tysiąca metrów, mieć pod stopami miękką trawę, czuć górski chłód upalnego dnia, lekki wiatr we włosach i patrzeć na piękną panoramę gór. Ta muzyka daje oddech. Gdy choć raz się coś takiego przeżyje, zawsze pozostanie w pamięci.
Antoni Wit doskonale sobie radzi z wielką orkiestrą, bo też na estradzie w Filharmonii Krakowskiej zasiadło blisko 100 muzyków. Zresztą dyrygent, podczas spotkania przed koncertem, które odbyło się w teatrze Groteska, w ramach cyklu „Kod mistrzów”, mówił że lubi prowadzić duże zespoły. Potęga brzmienia orkiestry sprawia mu wielką radość. I trzeba przyznać, że ma ogromne wyczucie w tej kwestii. A że jest to artysta niezwykle doświadczony (ma na swoim koncie ok 2,5 tysiąca koncertów, nagrał ponad 200 płyt, które sprzedały się w nakładzie 5 milionów egzemplarzy) VI Symfonia Brucknera wciągnęła słuchaczy. Podczas wykonania publiczność siedziała niemal bez ruchu, bez oddechu. Nie było chrząkań i wiercenia. Słuchacze zostali „wkręceni” w dzieło Brucknera.