Zapis rozmowy Jacka Bańki z rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego, kandydatem na prezydenta Krakowa, prof. Stanisławem Mazurem.

Od kilku dni głośno jest w Krakowie o fali zwolnień w branży IT. Z szacunków wynika, że 1/5 firm w tym roku planuje zwolnienia. Głównie chodzi o IT, usługi dla biznesu i moto. Co się dzieje?

- Zapominamy, że gospodarka rynkowa jest cykliczna. Jak pewne branże rosną, jest stabilne zatrudnienie i wysokie dochody, ale czasem to się zmienia z różnych powodów. Dekoniunktura, zmiana technologii, zmiana profilu firmy. Tego doświadczamy w Krakowie. Z zaskoczeniem odczytałem komunikat Grodzkiego Urzędu Pracy, który mówi, że przez ostatnie dwa miesiące firmy krakowskie zgłosiły zamiar zwolnienia większej ilości pracowników niż wszystkie przez ostatni rok.

Przez lata mówiono, że te miejsca pracy, które powstały w Krakowie, są czasowe. Będzie wzrost kosztów pracy i one się mogą wynieść na wschód. To się dzieje?

- Pewnie za wcześnie na takie sądy. Na pewno sztuczna inteligencja i zaawansowane technologie substytuują pracę informatyków. W innych branżach także. Może być zmiana profilu firmy. Z tego płynie wniosek, który staram się od dawna głośno w Krakowie prezentować. Nie bądźmy uzależnieni od sektora globalnych korporacji. Jak są takie tąpnięcia, gospodarka Krakowa cierpi. Trzeba się popatrzeć na naszą gospodarkę lokalną i zastanowić się, jak ułożyć relację między globalnymi korporacjami i lokalną gospodarką, żeby takim rzeczom zapobiegać i ewentualnie dobrze reagować.

Co może samorząd zrobić? Jaką pan ma receptę jako kandydat na prezydenta Krakowa?

- Na pewno kluczowe dla Krakowa jest dbanie, że jak te globalne firmy przychodzą do Krakowa, były to firmy oparte o badania i rozwój. One są stabilne, rzadziej uciekają, jak rośnie presja płacowa. Rzemiosło, krakowskie firmy i turystyka muszą mieć większy udział w tym rynku. Jak dochodzi do tych zawirowań, gospodarka na tym cierpi. W jaki sposób? Można wspierać małą i średnią przedsiębiorczość w Krakowie. Przykładem może być negocjowanie z wielkimi firmami, które wchodzą do Krakowa, warunków obecności na tym rynku. Elementem tego może być obowiązek zlecania pewnej części usług lokalnym firmom. To przykład, który obrazuje mój sposób myślenia.

Jak to, co się dzieje, może być niebezpieczne dla gospodarki Krakowa? DO 100 tysięcy to przedstawiciele branży IT. Stąd były wysokie średnich zarobków. Inna jest struktura miejsc pracy w Krakowie, inna w Warszawie.

- Ten sektor globalnych korporacji w Krakowie to 100-110 tysięcy miejsc pracy. Większość to IT. Wydawało nam się, że to stabilny sektor. To, co się wydarzyło w Krakowie, pokazuje, że musimy być bardziej racjonalni. Jak chodzi o ten sektor i przeciwdziałanie? To kwestia dbania o to, żeby to był sektor wysoko zaawansowany. W tym ekosystemie gospodarki Krakowa branże istotne, ale nie aż tak znaczące, czyli turystyka, średnia i małą przedsiębiorczość miały wsparcie publiczne, żeby mogły funkcjonować. Jest problem wynagrodzeń. Wielkie korporacje wywindowały wynagrodzenia w Krakowie. To dobrze z perspektywy pracowników, konsumentów i rynku. To jednak też wielki problem dla małych i średnich przedsiębiorców, którzy nie są w stanie tyle zaoferować.

Co by pan zrobił jako prezydent? To prywatne firmy i wielkie korporacje światowe.

- W przypadku korporacji globalnych zrobiłbym to, co się robi w wielu krajach. Kraków jest tak atrakcyjny, że stawiałbym twarde warunki ich obecności w Krakowie. To wsparcie uczelni krakowskich, które kształcą na rzecz sektora. Takie działanie podjąłem w postaci Funduszu Współpracy. Musi też być dbanie, żeby lokalna gospodarka partycypowała w aktywności tych globalnych korporacji przez zlecanie im odpowiedniej wielkości usług niezbędnych, żeby te korporacje mogły tu działać. Do tego rozmowa o lokalnej gospodarce rzemiosła. To nie tylko biznes, ale też coś, co buduje tożsamość kulturalną Krakowa. Stanowi to element marki. Marka Krakowa to cenne dobro. Dbajmy o tym, żeby nadać mu większą wartość.

Mówi pan o Krakowie jako o polskiej Dolinie Krzemowej. Pana kontrkandydat Aleksander Miszalski mówi, że Kraków to powinno być centrum innowacji w Polsce. On się odnosi do rynku edukacji i mówi o budowie akademików. Samorząd powinien wyręczać uczelnie w budowie akademików?

- Cieszę się, że moi kontrkandydaci dostrzegają wagę tego problemu. Termin, który kiedyś mi przyszedł do głowy – europejska Dolina Krzemowa – stał się częścią rozmowy publicznej w Krakowie. To ważne. To pokazuje, gdzie powinna zmierzać krakowska gospodarka i jak działać powinien Urząd Miasta. To jest do zrobienia. Akademiki? Kraków ma fatalną sytuację finansową. Byłoby to nadmierne obciążenie. Oczekiwałbym, że środki z budżetu centralnego będą na budowę akademików. Ze strony miasta bym oczekiwał szybkiego procedowania decyzji dotyczących budowy. To pięta achillesowa tego urzędu. Do tego dobry transport, czyste powietrze, służba zdrowia. To powoduje, że ludzie chcą tu żyć, mieszkać i się uczyć.

Inny pana rywal Łukasz Kmita mówi z kolei, że będzie budował jedno Centrum Kultury w roku, czyli pięć powstanie w czasie kadencji. Pan planuje jakiego rodzaju rozwój infrastruktury kulturalnej?

- Jednym z zasobów Krakowa, który buduje jego pozycję, jest kultura. To ma wpływ, jak działa społeczeństwo i gospodarka. Należy inwestować w kulturę. Są dzielnice, gdzie jest mniej obiektów kulturalnych. To Wola Duchacka choćby. Tam o tym zapomniano. Powinnością władz publicznych jest dbanie o równomierny rozwój. Trzeba to równoważyć.

Co by pan zrobił z Cracovią, czyli nowym oddziałem Muzeum Narodowego, które podlega Ministerstwu Kultury? Tu wstrzymano finansowanie projektu związanego z budową Muzeum Designu.

- To perełka tego miasta. Dawny hotel Cracovia to wyjątkowa architektura. Ten obiekt przerodził się w pustostan Muzeum Narodowego. Była decyzja, konkurs, wybrano świetną propozycję. Teraz wstrzymujemy inwestycję. To wymaga poważnej debaty i zwrócenia uwagi ministerstwu, że to ważny obiekt dla Krakowa. Zestawianie go z Pałacem Saskim nie jest do końca adekwatne. Nie chcę tu konkurować. Ja wierzę, że dawny hotel Cracovia i to Muzeum, mają argumenty, żeby kontynuować projekt.

Nie żałuje pan kolejnej kadencji rektora i pójścia w nieznane? Za trzy tygodnie wybory nowego rektora UEK.

- Będąc rektorem, starałem się uczelnię zmieniać, kształcić osoby, które mogą moją misję kontynuować. Jak takie osoby się pojawiły, uznałem, że moja misja się wyczerpuje.

Druga tura jest niepewna. Od jednego z kandydatów usłyszałem, że może być tak, że w ostatnim tygodniu zamiast dziewięciu kandydatów, będzie mniej. Pan w tych rozmowach bierze udział?

- Wszyscy teraz rozmawiają ze wszystkimi. Scenariusz, który pan kreśli, może się przydarzyć.

Jakie wnioski świat akademicki, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego powinno wyciągnąć z historii Collegium Humanum?

- To sygnał ostrzegawczy. To przykład, że po stronie ministerstwa nie działają procedury weryfikacyjne. Na rynku edukacyjnym jest masa osób i instytucji, które na skróty chcą nabyć pewne uprawnienia tytuły. Środowiskowo to temat trudny i bolesny, ale trzeba go postawić w debacie publicznej. Muszą być jasne rozstrzygnięcia. Takie praktyki nie powinny mieć miejsca.

Jak temu zapobiec, żeby historia Collegium Humanum się nie powtórzyła?

- To kwestia lepszego nadzoru ministerstwa na pewno. Do tego to regulacje wewnątrz środowiska. Jako uczelnie, które prowadzimy MBA, od dawna apelowaliśmy, żeby wprowadzić takie regulacje, ale zainteresowania nie było. Do tego ostracyzm środowiskowy. Jak takie niecne praktyki mają miejsce, nie możemy milczeć. To szkodzi wizerunkowi polskiej nauki i edukacji.