Zapis rozmowy Jacka Bańki z sekretarzem stanu w MSZ, Arkadiuszem Mularczykiem.

Rozbieżność zdań Polski i Ukrainy ws. rakiety, która spadła na Przewodów, wpłynie na polsko-ukraińską dyplomację? Strona ukraińska przekonuje, że była to rakieta rosyjska, ale wszystko wskazuje, że jednak była to rakieta ukraińskiej obrony przeciwrakietowej.

- To jest sytuacja, która musi być zbadana dokładnie. Dlatego publiczne komunikaty nie były pospieszne. Zebrano podstawowe informacje. Wiemy od wczoraj od prezydenta i premiera, że wszystko wskazuje, iż była to rakieta ukraińskiej obrony powietrznej. To nieszczęśliwy wypadek. To wielka tragedia dla rodzin ofiar tego incydentu. Natomiast nic nie wskazuje, że był to intencjonalny atak Rosji. Dobrze. To by była nowa dynamika dla tej sprawy. Oczywiście mamy wspólne interesy z Ukrainą, trzeba bronić Ukrainę, wspierać ją. Ukraina walczy też za naszą suwerenność, ale w pewnym obszarze Ukraina by chciała większego zaangażowania NATO w wojnę. To jest zrozumiałe z ich punktu widzenia, ale my musimy działać ostrożnie i kolektywnie z NATO. Wtedy jest wielka siła. NATO to największy sojusz w historii. Rosja musi wiedzieć, że zaatakowanie jednego kraju NATO spowoduje kolektywną odpowiedź.

Rozumiem, że tak można tłumaczyć stanowisko Ukrainy, która przekonuje, że ma dowody, iż była to rosyjska rakieta?

Właśnie. Ja mam zaufanie do naszych władz państwowych. Toczy się postępowanie z udziałem specjalistów z NATO. Nasze wojska są w stanie gotowości. Mamy znacznie większy obszar obserwacji naszego kraju, jeśli chodzi o obiekty, które monitorują, co się dzieje na niebie. Są podjęte wszelkie działania, żeby monitorować sytuację. Są dodatkowe siły we wschodniej Polsce. Pilnujemy naszych granic. Nic jednak nie wskazuje, że to intencjonalny atak Rosji. Ukraina i prezydent Zełeński będą robili wszystko, żeby zaangażowanie NATO było większe. Trwa mordercza wojna od 266 dni. Miliony Ukraińców nie mają domów, Rosjanie niszczą infrastrukturę krytyczną na Ukrainie. Ci ludzie żyją w koszmarnych warunkach. Liderzy Ukrainy chcą większego zaangażowania NATO w wojnę. To jasne.

Czyli raczej nie będzie wniosku o uruchomienie artykułu 4?

- Z okoliczności sprawy wynika, że nie był to intencjonalny atak Rosji. Konsultacje były. Liderzy NATO i USA rozmawiali z prezydentem Dudą i premierem Morawieckim. Szef NATO też był na bieżąco konsultowany. Jesteśmy w konsultacjach na bieżąco. Formalnie one się nie odbyły, ale cały świat zaangażowany po stronie Ukrainy wie o sprawie. Jest informowany. Jesteśmy w kontakcie z sojusznikami.

Wrócę do informowania. Jest żelazna procedura związana z takimi przypadkami? Została uruchomiona w tym przypadku? O rakiecie informowały największe światowe agencje, ale strona polska milczała dość długo.

- Tak. Od momentu informowania, że jest zdarzenie i incydent, do momentu ustalenia przyczyny, musi upłynąć czas. Dobrze, że nasze działania nie były pochopne. Trzeba to było zbadać, skonsultować z USA i NATO, żeby ustalić przyczynę. Musimy unikać tworzenia chaosu i zamieszania. Ważne jest, żeby w Polsce wszystkie siły polityczne miały świadomość sytuacji. Za granicą jest wojna. Takie sytuacje mogą się wydarzyć i się wydarzyły. Nie mamy wielkiego muru na granicy z Ukrainą. W przypadku tak wielkiego ostrzału, jak dwa dni temu, to się mogło wydarzyć. Niestety to się stało. Ubolewamy. Na szczęście nie była to aktywność intencjonalna Rosji. Wtedy by była odpowiedź całego NATO. To by się wiązało z zaangażowaniem NATO w konflikt.

Spodziewa się pan długofalowych skutków wydarzenia w Przewodowie? Od razu zareagował złoty, branża turystyczna odnotowuje rezygnacje związane z pobytami w Polsce.

- Trzeba mieć świadomość, co się z tym wiąże i z rozpowszechnianiem nieprawdziwych informacji. Trzeba podchodzić do tego ostrożnie. Komunikaty muszą być rozważne. Z perspektywy USA, Kanady, przedsiębiorców, rakieta w Polsce może się kojarzyć z wojną. To się wiąże z decyzjami finansowymi. Trzeba mieć świadomość, że dynamika wydarzeń może być poważna, jeśli przyjęłoby się argumentację, którą niektóre strony lansują.

W jakim sensie może być przełomowa rezolucja ONZ ws. wypłacenia przez Rosję reparacji wojennych Ukrainie? Także w kontekście reparacji, jakich Polska domaga się od Niemiec.

- To bardzo ważny dokument. Ukrainie udało się to przeforsować w ONZ. Nie było to oczywiste. Powstanie rejestr strat i szkód materialnych. Będzie też mechanizm międzynarodowy dochodzenia reparacji od Rosji. To ważne. To pokazuje, że ONZ dała zielone światło na stworzenie procedur, żeby ofiara konfliktu miała mechanizm międzynarodowy oszacowania strat i dochodzenia reparacji. Cieszę się z tego. W ONZ jest wiele krajów z Afryki, Azji. One mają inną perspektywę. Tam Rosja ma wielkie wpływy. 97 głosów było za, ponad 80 krajów się wstrzymało. To jednak przeszło. To ma też znaczenie dla nas. Kraj agresor musi się liczyć z reparacjami. To ważne, symboliczne wydarzenia w ONZ.

Jest szansa na porozumienie jeszcze w tym roku z Komisją Europejską ws. KPO? Mówił pan, że może to być kwestia tygodni.

- Toczą się negocjacje. Prowadzi to minister Szynkowski vel Sęk. Rozmawiałem z nim ogólnie. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby to uregulować z KE. Musi być kompromis. My dziś oczekujemy wsparcia UE dla Polski. Polska jest krajem frontowym. Wydarzyły się straszne rzeczy. Do tego nadchodzi zima. Wielu Ukraińców nie ma wody, prądu. Trzeba się liczyć z tym, że nowa fala uchodźców ruszy w kierunku Polski, jak zaczną się mrozy. Oczekujemy pomocy ze strony UE. Ona ma usta pełne frazesów o prawach człowieka i solidarności, ale kończy się na słowach.

Rozumiem, że to kwestia KPO i dodatkowych środków na pomoc uchodźcom?

- Tak. Środki, które wydajemy jako społeczeństwo, są gigantyczne. To setki milionów złotych. Wspieramy też Białorusinów, którzy emigrowali do nas po wyborach. Unia nie może odwracać oczu. Rozumiemy, że Unii nie podoba się rząd PiS, ale nie mogą się zachować tak, żeby kraj frontowy, który wspiera Ukrainę, nie był wspierany przez UE. To się musi zmienić. Unia musi wspierać Polskę w tej trudnej sytuacji.