Jerzy Wiatr, prezes tarnowskiego Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji tłumaczy, że wyłącznie urządzeń chłodzących ma pomóc w mniejszej emisji wirusa wewnątrz autobusu. Jeśli nie będziemy używać klimatyzacji, pasażerowie będą częściej otwierać okna - dodaje Wiatr. - Kiedy otwarte są okna, będzie lepsza  cyrkulacja powietrza, wymiana i ryzyko zakażenia jest wtedy bardzo niskie.

Wyłączenie klimatyzacji w środkach komunikacji publicznej, która ma ograniczyć emisję koronawirusa w autobusie czy tramwaju, jest jak wylanie dziecka z kąpielą - krytycznie komentuje pomysły wielu miejskich przewoźników Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Jego zdaniem podejmowane w całym kraju decyzje o wyłączeniu urządzeń schładzających powietrze w niewielkim stopniu będą pomagały w ograniczeniu rozprzestrzeniania się wirusa. Kluczowe w całym procesie emisji wirusa nie jest to, czy przejdzie on przez klimatyzator, czy zwykły wentylator - ale to, że takie urządzenia powoduje ruch powietrza wewnątrz pojazdu - tak samo jak otwarte okna - przekonuje Dzieciątkowski. - Jeżeli będziemy mieli otwarte okna, to też mamy dużą szansę, że jeżeli będzie człowiek zakażony bez maseczki i kichnie czy kaszlnie, to niesiony prądem powietrza przez otwarte okno wirus może niekoniecznie wylecieć przez okno, ale zostać powiany w głąb autobusu.

Wirusolodzy przekonują, że o wiele skuteczniejszą metoda w ograniczeniu emisji wirusa byłoby większe egzekwowanie przez przewoźników zasad reżimu sanitarnego takiego jak choćby zachowanie dystansu między pasażerami i noszenie masek zakrywających usta i nos.  

Warto tez zauważyć, że większość współczesnego, nowoczesnego taboru komunikacji miejskiej wyposażona jest jedynie w niewielką ilość uchylanych okien. Co w przypadku ciepłych dni i raczej wolnego miejskiego rytmu poruszania się samochodów - daje nikłe szanse na schłodzenie i przewietrzenie wnętrza pojazdów.

 

 

Marcin Golec/jgk