Legia, po tym, jak odpadła w 1/16 finału Ligi Europy, może skupić się już tylko i wyłącznie na rozgrywkach ligowych. Przygoda warszawiaków z Pucharem Polski zakończyła się już jakiś czas temu, a teraz przyszedł czas na nadrabianie ligowych zaległości. Legia, aby walczyć o obronę tytułu, musi punktować regularnie, co w ostatnich tygodniach w roli gospodarzy nie wychodzi jej najlepiej. Zespół prowadzony przez Jacka Magierę stracił tu przecież nie tak dawno punkty z Ruchem Chorzów czy Bruk-Bet Termaliką Nieciecza.

Wisła natomiast do Warszawy pojechała umocniona pierwszym od kilku miesięcy, a drugim w całym sezonie wyjazdowym zwycięstwie. O klątwie delegacji mowy już więc być nie może, a kolejną misją jest rozpoczęcie serii wyjazdów, z których Biała Gwiazda wracać będzie w dobrych humorach. Niedzielne spotkanie będzie też małym jubileuszem - Legia i Wisła spotkają się w lidze po raz 150.

W sobotę rano Legia poinformawała oficjalnie, że wyprzedała wszystkie wejściówki na mecz z Wisłą. Oznaczało to, że z wysokości trybun mecz z Wisłą obejrzy około 30 tysięcy widzów. Kiko Ramirez, dla którego miał to być pierwszy taki mecz, miał świadomość znaczenia starć pomiędzy Wisłą a Legią. – Jest to wielki mecz między dwiema wielkimi drużynami. Oba zespoły są zmobilizowane do maksimum, nie tylko ze względu na atmosferę w Warszawie, ale też z uwagi na wagę tego spotkania. Wiemy o co gramy – podkreśla hiszpański trener Wisły. Biała Gwiazda w Warszawie musiała radzić sobie bez dwóch ofensywnych żądeł - Pawła Brożka i Zdenka Ondraszka. W pierwszym składzie na szpicy znalazło się więc miejsce dla Mateusza Zachary.

Biała Gwiazda mecz w Warszawie zaczęła bez kompleksów i od początku próbowała pograć nieco piłką. Efektem tego była akcja lewym skrzydłem Krzysztofa Mączyńskiego zakończona faulem Jędrzejczyka. Pozycja była całkiem groźna, ale drużynie trenera Ramireza nie udało się zamienić tego na zagrożenie pod bramką Malarza. Pierwszą klarowną szansę stworzyli gospodarze. Kasper Hamalainen w dziewiątej minucie stanął niemalże oko w oko z Załuską, który świetnie sparował jednak piłkę i uratował Wisłę. Dwie minuty później Załuska był już jednak bez szans. Wówczas z piłką w kluczowym momencie minął się Głowacki, a Miroslav Radović mając przed sobą tylko bramkarza ograł go i skierował piłkę do pustej bramki. Dosyć szybko Wisła straciła więc bramkę przy Łazienkowskiej. Niespełna minutę później odpowiedzi spróbował Boguski, ale nie zaskoczył Malarza.

Najgoręcej pod bramką gospodarzy zrobiło się w 34. minucie. W sporym zamieszaniu z piłką pod nogami znalazł się wtedy Brlek, po chwili akcję strzałem kończył Zachara, ale minimalnie przestrzelił. Lepszej okazji w pierwszej połowie Biała Gwiazda nie miała. Mało jednak brakowało, a Wisła szybko straciłaby nie tylko gola, ale również Ivana Gonzaleza. Hiszpański obrońca - zdaniem sędziego Pawła Gila, i chyba tylko jego - sfaulował wychodzącego na czystą pozycję Miroslava Radovicia. I nic nie dał fakt, że powtórki wykazały wyraźnie, że Radović upadał w stylu znanym raczej nie z boisk, ale z Hollywood. Trudno pojąć jednak, że sędzia Paweł Gil, znając przecież zakusy legionisty, nie dostrzegł tej gry aktorskiej Serba.

A tak Miroslav Radović na temat boiskowych symulantów wypowiadał się miesiąc temu:

O ile pierwsza połowa mogła się jeszcze obiektywnemu kibicowi podobać, o tyle po przerwie działo się zdecydowanie mniej. Wiśle udało się co prawda znaleźć drogę do bramki Malarza, ale radość nie trwała dłużej niż kilka sekund. W 47. minucie centra z rzutu wolnego przerodziła się w uderzenie i zakończyła się w siatce, ale sędzia Gil trafienia nie uznał. Jego zdaniem Krzysztof Mączyński, który był w tej sytuacji na spalonym, był zaangażowany w akcję i utrudnił pracę Malarzowi. Groźniejszej szansy Wisła już nie miała. Po drugiej stronie był słupek po główce Radovicia, był mocny strzał Odjidjy-Ofoe - do zdobycia gola brakowało jednak sporo. W ten sposób ligowy klasyk w Warszawie zakończył się jednobramkowym zwycięstwem Legii.

To druga wyjazdowa porażka za kadencji Kiko Ramireza. O ile w pierwszej połowie gra Wisły mogła się jeszcze momentami podobać, o tyle po zmianie stron Biała Gwiazda miała z gry dużo mniej. Ożywienia nie wniosły też przeprowadzone przez Ramireza zmiany - ani Stilić, ani Videmont, ani też Bartosz nie zdziałali zbyt wiele w polu karnym rywali ani jego okolicach. Legia wygrała przy Łazienkowskiej, choć Biała Gwiazda spokojnie mogła chociaż o jeden punkt się pokusić.

AD