To był absolutny debiut Sandecji Nowy Sącz na boiskach ekstraklasowych, a jedenastka, która wybiegła na boisko stała się z miejsca jedenastką historyczną. Sandecji sygnał do ataków pośrednio dano już w sobotę, a sygnał ten napłynął z Zabrza. Drugi beniaminek, Górnik, niespodziewanie gładko poradził sobie z Legią Warszawa, której zaaplikował trzy bramki, tracąc tylko jedną. Skoro więc druga drużyna ubiegłego sezonu Nice 1. Ligi potrafiła wygrać z mistrzem Polski, czemu najlepszej ekipie zaplecza ekstraklasy miałoby nie wyjść w starciu z Lechem? Takimi nadziejami żyli z całą pewnością kibice z Nowego Sącza. Dwóch beniaminków z pewnością różniła sytuacja kadrowa. O ile w drużynie Górnika niemalże cała jedenastka debiutowała na ekstraklasowych boiskach właśnie w ten weekend, o tyle Sandecja budowana była nieco inaczej. Tacy zawodnicy, jak Brzyski, Baran, Dudzic czy Cetnarski doświadczenie ekstraklasowe mieli już spore, a te rozegrane na najwyższym szczeblu minuty miały pozytywnie przełożyć się na poczynania boiskowe. Podobnie, jak Bruk-Bet, również Sandecja mogła liczyć na to, że rywalowi we znaki da się tempo rozgrywania spotkań. Lech dopiero co grał przecież na trudnym wyjeździe z Haugesund, gdzie w ciągu kilku końcowych minut doprowadził do stanu 2:3, ratując być może swoją sytuację przed rewanżem.

Pierwsza połowa meczu w Poznaniu wcale nie wskazywała aż tak wyraźnie, że naprzeciw siebie stanęli beniaminek i jedna z potęg tej ligi. Owszem, to Kolejorz był w swoich atakach bliższy celu, ale nie oglądaliśmy meczu tylko i wyłącznie jednostronnego, z całkowitą przewagą gospodarzy. Do trudnej interwencji Michał Gliwa został zmuszony w 17. minucie, gdy wydawało się, że po potężnym uderzeniu Radosława Majewskiego piłka wyląduje w bramce. Tak się jednak nie stało, bo futbolówka praktycznie trafiła bramkarza Sandecji. Gliwa po raz kolejny dobrze interweniował na kilka minut przed przerwą. Wtedy z rzutu wolnego mierzył Maciej Gajos - gdyby nie parada Gliwy, byłoby 1:0.

W końcówce pierwszej połowy swoje okazje miała też Sandecja. Najpierw Burić poradził sobie z uderzeniem Dudzica. Minutę później bramkarz nie dogadał się natomiast z Dilaverem, kolegą z linii obrony, co mogło skutkować nawet golem samobójczym, a w doliczonym czasie Burić skutecznie parował piłkę na rzut rożny. Goli nie przyniosła też druga połowa, choć defensywa Sandecji do samego końca musiała się mieć na baczności. Delikatnie rozprężenie mogło się bowiem zemścić przykładowo w 90. minucie. W niepozornej sytuacji uderzał wtedy wprowadzony na boisko chwilę wcześniej Gytkjaer. Strzał był tak mocny, że Gliwa nie dał rady złapać piłki i ta powoli turlała się w kierunku bramki. Na szczęście dla Sandecji, ostatecznie golkiper zdołał tę piłkę wyłapać.

Historyczne dla Sandecji Nowy Sącz spotkanie zakończyło się tym samym bezbramkowym remisem. Biorąc pod uwagę klasę rywala, punkt można traktować zdecydowanie w kategoriach zdobytego. Na kolejne "historie" Radosław Mroczkowski i spółka będą musieli jeszcze poczekać. Pierwszy zdobyty gol na ekstraklasowych boiskach, pierwszy stracony - to wszystko jeszcze przed Sandecją Nowy Sącz.

Lech Poznań - Sandecja Nowy Sącz 0:0

AD