Śnieg przykrył krakowskie ulice dwucentymetrową warstwą, która nie zagrażała ani samochodom ani pieszym, ale zaraz nie tylko na jezdnię, lecz również i na chodniki wjechały solarki i biały puch zmienił się w brudną breję, ozdobioną dużymi kryształami chlorku sodu.
W rezultacie trudno przejść ulicą w normalnych, skórzanych butach, bo natychmiast pokrywają się białym nalotem, który nie tylko szpeci, ale przede wszystkim niszczy, wżerając się w skórę.
Sól niszczy także jezdnie i chodniki. Dziury w jezdni i  pękające chodniki, to m.inn efekt takiej walki z zimą.
Sól przyspiesza korozję samochodów i metalowych elementów, których na ulicach mnóstwo.
Sól jest zabójcza dla roślin - spłukiwana z chodników i jezdni do gleby osłabia je, ale również zaburza proces fotosyntezy.
Sól spływa do kanalizacji, a dalej do rzek i tam niszczy z kolei wodne organizmy.

Już od dawna dozorcy ułatwiają sobie pracę i zamiast machnąć miotłą, czy przy większych opadach  łopatą, sypią solą. Jak rzucą pod bramą dużą szuflę, to mają święty spokój przez kilka dni, bo jak chodnik wyschnie, to sól się znów krystalizuje i rozpuszcza śnieg przy kolejnym opadzie. Teraz to samo robią na chodnikach miejskie służby.

Są jednak takie miasta w Europie - i to z zimami znacznie ostrzejszymi niż u nas - gdzie soli się nie używa. Śnieg usuwa się mechanicznie, lub posypuje ostrym żwirkiem, który zapobiega poślizgom i na jezdniach i na chodnikach, a po zimie zbiera się go i można użyć następnej zimy ponownie. Może warto pomyśleć o takim rozwiązaniu w Krakowie, gdzie każdy skrawek zieleni i każde drzewko jest na wagę złota ?

Tydzień temu, niedzielny poranek powitał krakowian lodowiskiem na ulicach. Pogotowie kilkadziesiąt razy ratowało tych, którzy się wywrócili i połamali ręce, czy nogi. Tym razem służby zaspały, a gdy się obudziły lód stopniał i solą posypano już suche chodniki, zupełnie bez sensu.

I na koniec o jeszcze jednym problemie z przesolonymi chodnikami. Problemie psów i kotów, którym sól rani łapy. Mój jamnik nie jest w stanie przejść kilku kroków po takim podłożu, więc co chwilę podnoszę go, przenoszę nad posolonym chodnikiem, stawiam na  trawniku, znowu podnoszę i tak w kółko. Do takiego "transportu" trzeba mieć specjalny " strój ochronny", bo przecież noszony pies jest brudny i mokry, no i specjalne buty, którym sól nie zaszkodzi.

Jeśli więc zobaczą Państwo w okolicach Galerii Kazimierz babę w starym, brudnym kożuchu, rozczłapanych butach " po nartach" i z jamnikiem pod pachą, to nie wyciągajcie ręki z jałmużną. To tylko ja, Wasza felietonistka...