Tak było choćby w jej „Dniu kobiet”, gdzie opowiedziała się po stronie bohaterek uciskanych przez pracodawcę w jednym z polskich supermarketów i nie inaczej jest w „Sztuce kochania...”. Tym razem jednak oko kamery skierowała na postać historyczną, kobietę ikonę – zbuntowaną matkę Polkę i prawdziwą wojowniczkę, która w Polsce doby PRL-u postanowiła edukować seksualnie wszystkich Polaków. Jej podręcznik, będący m.in. instrukcją, jak bezpiecznie uprawiać seks i czerpać z niego satysfakcję, rozszedł się w kilku milionach egzemplarzy. Jestem przekonana, że stoi on na półkach również u wielu z czytających niniejszy tekst.

Osią fabularną filmu Sadowska uczyniła zabiegi zmierzające do wydania w Polsce „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej (Magdalena Boczarska), co, jak się okazuje, graniczyło z cudem. Skupionej na ideologii partii było bowiem nie po drodze z ekscentryczną ginekolożką, która mówiła o seksie bez owijania w bawełnę. To co publiczne w PRL-u było przecież aseksualne, tradycyjne w wymowie, konserwatywne, bo seks był symbolem rewolucji, obszarem wolności, a w Polsce epoki komunizmu można ją było realizować wyłącznie na terenie przysłowiowego M2. W to wierzono i tego się trzymano, zamiatając pod dywan dziesiątki niechcianych ciąż, ale także nielegalnie przeprowadzonych aborcji. Wisłocka zapragnęła przerwać zmowę milczenia, stając się w filmie Sadowskiej emanacją feministycznych ideałów. Szczęśliwa, jej zdaniem, miała być kobieta świadoma własnego ciała i seksualności – zarówno pragnąca dziecka jak i unikająca ciąży. Swą sztukę kochania dedykowała jednak nie tylko płci pięknej, ale i mężczyznom, którzy w PRL-u – stojąc oczywiście na szczycie władzy – stawiali przed nią grube mury.

 

– Skąd jesteś? – pyta jednego z dygnitarzy Michalina Wisłocka.

– Z Warszawy – odpowiada pracownik Ministerstwa Kultury.

– A nie! Bo z waginy! – ripostuje w filmie wyzwolona bohaterka.

 

Nacechowanych humorem i pikantnych dialogów jest w filmie znacznie więcej. Bohaterowie wystrzeliwują je nieraz jak z karabinu, wpisując się w dynamikę filmu, który pędzi do finału w szalonym tempie, dotrzymując kroku zdeterminowanej i hardej Michalinie Wisłockiej. Przedstawiona w filmie walka o wydanie rewolucyjnej na gruncie edukacji książki okraszona jest licznymi retrospekcjami, które odsłaniają prywatne, obyczajowo wywrotowe, nieraz też i bardzo smutne oblicze życia głównej bohaterki mającej za sobą burzliwe związki. Jej odważne wybory, dokonywane w czasach ostro tępiących wszelkie zachowania odchodzące od wyznaczonej przez władze normy, zostały jednak w filmie przedstawione raczej w tradycyjny, nie odbiegający od filmowych schematów sposób.

Dziś pewnie – gdyby żyła – Michalina Wisłocka stałaby na czele czarnych marszów w Polsce. Ale walcząc o prawa kobiet, mówiłaby także o potrzebie prawdziwej miłości. To z niej właśnie wyrosła jej „Sztuka kochania”.

 

 

 

 

(Urszula Wolak/ko)