W Nietotach Kuby Woynarowskiego narracja historyczna prowadzona jest prawie bez użycia słów, co budzi trudny do nazwania niepokój. Pytaniu „czy wypada?" towarzyszy zdziwienie, że o kolaboracji można mówić tak prosto, niezobowiązująco, bez słownej tyrady wymierzonej w winnego.

Więcej o "Nietotach". Zamów komiks Kuby Woynarowskiego

Pojęcie narodu jako wspólnoty wyobrażonej stworzył w latach 80. XX w. Benedict Anderson. Członkowie owej wspólnoty nie znają się wza­jemnie, a ich tożsamość, kultura i zwyczaje ulegają przy­musowej unifikacji tak, by pozornie stanowiły nieroze­rwalną i prostą do scharakteryzowania przez inne narody jedność. Ten proces dotyczy też Polski i jej mieszkańców - wszak język wciąż podpowiada nam, że „my" (wszyscy!) dzielnie walczyliśmy z okupantem, a później wrogim ustrojem, kochamy bigos i wiemy, czym jest ciężka praca. Nietoty Kuby Woynarowskiego mimo pozornej lekkości rozbijają ten wspólnotowy konstrukt na wielu pozio­mach, proponując alternatywną wersję historii, w której nie ma miejsca na jednowymiarową narrację.

 

Graficzna dekonstrukcja

Oprócz albumu Woynarowskiego na wydawnictwo Radia Kraków składa się także płyta ze słuchowiskiem według scenariusza Sebastiana Majewskiego, wyreży­serowanym przez Jana Klatę, oraz czerwona koszulka. Tematem Nietot jest Goralenvolk - akcja germaniza-cyjna na Podhalu podczas II wojny światowej, kiedy to Wacław Krzeptowski oddał hołd gen. Hansowi Fran­kowi, by następnie utworzyć proniemiecką organizację Goralenverein. Wydarzenie historyczne - potraktowane przez twórców pretekstowo - staje się okazją do zmiany wyobrażenia na temat przebiegu wojny. Stanowi także punkt wyjścia do refleksji nad niebezpieczeństwami selektywnej pamięci i podręcznikowych uproszczeń.

Wywrotowy charakter ma już sama forma graficzna Nietot. Termin „powieść graficzna", używany zazwyczaj, by uniknąć skojarzeń z tradycyjnym, lekkim (często pozornie) komiksem i podkreślić wagę podejmowanego tematu, nabiera w przypadku pracy Woynarowskiego dosłownego znaczenia. Artysta układa wizualną nar­rację z zapożyczonych z różnych źródeł znaków o dużym potencjalne interpretacyjnym. Na kilku planszach gra­ficznej dekonstrukcji zostaje poddana swastyka - multiplikowana, rozbijana na części, rozczłonkowywana. Pojawiają się też symbole Polski walczącej i czerwonej gwiazdy. Ale staremu towarzyszy nowe - obok znaków nierozłącznie związanych z czasem II wojny znajdziemy tu sporej wielkości zbiór zapożyczeń z przestrzeni inter­netowej: np. świerki, na których zawiśli góralscy kolabo­ranci, zostały oznaczone za pomocą znaków charakte­rystycznych dla Google Maps, a otrzymana wiadomość zyskała stosowną „facebookową" ikonkę. Woynarowski wykorzystał symbole „play" i „stop", okna dialogowe, a także grafiki z programu Word. Te rozwiązania gra­ficzne przywodzą na myśl współczesną prezentację podobną tym pokazywanym podczas wykładów lub spotkań biznesowych. Narracja historyczna prowadzona jest z jednej strony linearnie (do czego jesteśmy przy­zwyczajeni), z drugiej natomiast - prawie bez użycia słów, co budzi trudny do nazwania niepokój. Pytaniu „czy wypada?" towarzyszy zdziwienie, że o kolaboragi można mówić tak prosto, niezobowiązująco, bez słownej tyrady wymierzonej w winnego.

Prowokacyjna jest zresztą nie tylko sprowadzona do diagramu forma graficzna. Ta jest trafną (bo właś­nie przewrotną) ilustracją kontrowersyjnego tematu. Wszak figurę górala włączamy dziś chętnie do sentymen­talnej narracji o polskości rozumianej jako zbiór określo­nych tradycji i atrybutów. Filcowy kłobuk z muszelkami, przaśna ciupaga, rzewne piosenki i tęsknota za Tatrami na dobre wpisały się w myślenie o ojczyźnie, której nie pozwolimy zginąć. Przywołana w Nietotach historia Wita­lisa Wiedera, jednego z działaczy Goralenvolku, pozo­stawia na kulturowej pamięci grubą rysę. Walczące z oku­pantem „my" rozpada się bezpowrotnie na kawałki, jak jedna ze swastyk Woynarowskiego. Klisze kulturowe związane z II wojną światową, jaką uczono nas widzieć i jaką chcielibyśmy widzieć (takie jak np. tekst piosenki Gdzie są chłopcy z tamtych lat), przywołane są w roli iro­nicznego komentarza, który skonfrontowany z faktami mówiącymi, jak było naprawdę, natychmiast się kom­promituje. Przeszłość oglądana jest tutaj przez pryzmat jednostki (i to jednostki kontrowersyjnej, o której więk­szość chciałaby zapomnieć), a wyobrażona wspólnota z każdą planszą traci swoją świętą jednorodność.

Figura uniwersalnego kolabaranta

Jednak nie kwestia zdrady wydaje mi się w Nietotach najbardziej niepokojąca, ale problem płynnej tożsamości narodowej (który świetnie zresztą demaskuje przywołany na wstępie Anderson w książce Wspólnoty wyobrażone: rozważania o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu). Góral, inkorporowany do zbioru polskich świętości narodowych, głosem Henryka Szatkowskiego mówi: „Najpierwszym i najważniejszym dla nas życzeniem jest, abyśmy mogli pielęgnować naszą góralską odrębność narodową". Wymarzona odrębność staje się jednak niepostrzeżenie „niemieckością", na którą składają się kolejno: podhalańska (więc gocka) spinka, tatrzańskie śpiewanie tak bliskie tyrolskiemu jodłowaniu, a wreszcie koszula włożona w spodnie - „dowód: elegancji, elokwencji, erudycji i estetyki, czyli tego, co niesie ze sobą tylko kultura germańska". Absurd powyższych rozpoznań pozornie łagodzi ich wydźwięk, demaskują one jednakże umowność i słabość narodowej tożsamości - co podkreślają w Nietotach zapożyczone z różnych źródeł symbole o szerokim zakresie możliwych interpretacji.

Skoro mowa o niebezpieczeństwach, należy także wspomnieć o kwestii selektywnej właściwości pamięci, nierozerwalnie związanej z potrzebą rozliczania prze­szłości. Jachym Topol stworzył w powieści Warsztat diabła alternatywną historię miejsc Zagłady, żeby pokazać, jak trudno dziś znaleźć formę dla pamiętania o przeszłości, która nie byłaby pustą wydmuszką lub wiecznym umartwieniem. W Nietotach za rozliczenie winnych i przywrócenie równowagi odpowiada figura uniwersalnego kolaboranta (funkcję tę pełni Witalis, wyznaczony przez Wolną Elektronę - narratorkę, a po części uczestniczkę tej odgrywanej na nowo historii, która patrzy na minione zdarzenia ze współczesnej per­spektywy). I tak - uniwersalny kolaborant jest częścią oferty kierowanej do państw, które chcą raz na zawsze zmyć „grzech kolaboracji", oczywiście za odpowiednią opłatą. Ta ironiczna, fikcyjna sytuacja, zbudowana przez Sebastiana Majewskiego na kanwie historycznego wyda­rzenia, jasno wskazuje na niemożność prostego rozli­czenia historii i odkupienia win. Z ducha kapitalistyczna oferta Elektrony, Lenina i Witalisa spotyka się z dużym oddźwiękiem (korzystają z niej m.in. Chorwaci i Nor­wegowie) - każdy naród ma w końcu swojego zdrajcę, nieznośnie rozbijającego wymarzone „my". Przeszłości jednak nie da się wymazać, „przenieść do folderu Kosz" - zmagania trwają, a pamięć raz na jakiś czas nieoczeki­wanie płata figle, przypominając o tym, co zdawało się ukryte pod grubą warstwą kurzu i wyparte.

W słuchowisku, które stanowiło kanwę dla pracy rysownika, historia opowiedziana została w sposób bar­dziej niż u Woynarowskiego tradycyjny: pojawiają się daty, dodatkowe nazwiska i objaśnienia, których próżno szukać w albumie. Jednak narracja historyczna zostaje zdominowana przez nieco prześmiewczy, współczesny kontekst. Jego podstawą jest kontrast - tym razem nie historii i wyobrażenia na jej temat, ale tonu i tematu oraz języka i sposobu jego wypowiadania. Postaci, w które wcielili się Roman Gancarczyk, Adam Nawojczyk i Kata­rzyna Krzanowska, przekomarzają się, ironizują, zacho­wują się tak, jakby nic nie działo się na poważnie. Kaba­retowe nachylenie tonu aktorów kontrastuje z językiem (stylizowanym np. na komunistyczną nowomowę), przez co z jednej strony zostaje on ośmieszony, z drugiej nato­miast - niebezpiecznie uwspółcześniony. Współczesnego sznytu dodaje także muzyka, dobrana przez Klatę w cha­rakterystyczny dla niego sposób - metodą samplowania.

Nie-to-ty

O specyfice albumu i słuchowiska wiele mówi sam tytuł. Jak przyznają sami twórcy, nawiązuje do powieści Tade­usza Micińskiego Nietota, księga tajemna Tatr i Wita. Ale przecież i pozbawiony tego kontekstu, uruchamia ciąg skojarzeń o interpretacyjnym potencjale: wszak Nietoty to prawie niemoty (niezdolne do zaakceptowania historii w jej pełnym wymiarze) lub (pozbawione naro­dowej tożsamości) sieroty. Nie-to-Ty czytane zaś w takiej formie może sugerować próbę zrzucenia winy na innego ani oskarżenia go o przyczynienie się do powstania nie­chlubnej rysy na przeszłości (tutaj przede wszystkim kolaboracji). Zatem już tytuł zapowiada złożony cha­rakter publikacji, która na przekór formalnej prostocie porusza problemy najwyższej wagi. Przy okazji sku­tecznie rozbudzając na nowo wyobraźnię naszej (wyobra­żonej) wspólnoty.

Recenzja na stronie ZNAK