Irański artysta jednak się nie poddał i nawet za kratami nie zaprzestał twórczości, a także jej festiwalowej dystrybucji. Pierwszy, zrealizowany potajemnie film – dokumentalny dziennik artysty czekającego na wyrok – nosił tytuł… „To nie jest film” i został przemycony do Cannes na pendrivie, kolejny – przejmującą „Zasłonę” – przesłano Skype’em. Tę pełną suspensu i dramatycznych zwrotów akcji, rozgrywającą się w jednym wnętrzu opowieść rozpoczyna długie ujęcie z zakratowanego okna, a kończy „gest Filipa Mosza” z „Amatora” Krzysztofa Kieślowskiego: skoro reżyser nie może rejestrować otaczającej go rzeczywistości, odwraca kamerę o 180 stopni, kierując jej obiektyw na swoją twarz.

W filmie najnowszym „Taxi” Panahi także kieruje kamerę na siebie, choć – przede wszystkim – na swych pasażerów, bo sam wciela się w teherańskiego taksówkarza. Ze słynnym reżyserem odbywamy zatem półtoragodzinną przejażdżkę po mieście, słuchamy jego rozmów z klientami, przyjaciółmi, bliskimi. Choć film zrealizowany jest w paradokumentalnej poetyce, rasowym dokumentem nie jest. To fabularny esej rozpisany na wiele głosów, w której więziony reżyser stara się mówić o wszystkim, co najważniejsze w irańskiej – choć oczywiście nie tylko – rzeczywistości. Często zmienia tonacje snutej opowieści, sprawy smutne łamie poczuciem humoru, bo wszelka paranoja oprócz tego, że straszna, zazwyczaj także jest śmieszna.

Najnowszy film Panahiego został podwójnym zwycięzcy tegorocznego Berlinale: jury uhonorowało go Złotym Niedźwiedziem, a krytyka – Nagrodą FIPRESCI. „To miłosny list do kina” – tak o „Taxi” powiedział Darren Aronofsky, przewodniczący jury.

 

Jerzy Armata