„Kosmos”

Reż. Andrzej Żuławski

Prod. Francja/Portugalia 2015

Jego kolejny film – „Diabeł” (1972), niezwykła wizja chylącego się ku upadkowi świata, rozgrywająca się w 1793 roku, gdy na mocy traktatów rozbiorowych do Wielkopolski wkraczają wojska pruskie, trafił na półki (premiera odbyła się dopiero w 1988 roku), a realizacja „Na srebrnym globie”, utrzymanej w modernistycznej manierze ekranizacji „Trylogii księżycowej” Jerzego Żuławskiego, pierwszej rodzimej superprodukcji science fiction, tuż przed zakończeniem zdjęć została przez władze przerwana. Zdegustowany taką sytuacją reżyser wyjechał z kraju, by kontynuować karierę na rynku międzynarodowym, głównie francuskim. Szybko zdobył sobie trwałe, rozpoznawalne miejsce na mapie światowego kina, czego dowodem m.in.: „Najważniejsze to kochać” (1975), „Opętanie” (1981), „Błękitna nuta” (1990), „Wierność” (2000) czy zrealizowana po piętnastu latach filmowego milczenia adaptacja Gombrowiczowskiego „Kosmosu”.

Akcja, wydanej w 1965 roku przez paryski Instytut Literacki, powieści Gombrowicza poświęconej – mówiąc najogólniej – percepcji otaczającego świata przez jednostkę i wpływu na jej świadomość, rozgrywa się w dwudziestoleciu wojennym, a jej bohaterem jest student Witold oraz jego przyjaciel Fuks, którzy trafiają w czasie wakacji do jednego z zakopiańskich pensjonatów. Żuławski przeniósł akcję „Kosmosu” z lat trzydziestych do współczesności i wyprowadził ją z ojczyzny do Zachodniej Europy (film jest koprodukcją francusko-portugalską, a grają w nim wyłącznie aktorzy zagraniczni), co z jednej strony nadało snutej opowieści ponadczasowości oraz uniwersalności, z drugiej – przefiltrowało ją przez osobowość artystyczną reżysera, który w ekranizacji zachował wszelkie charakterystyczne walory swego filmowego pisma. Podobnie czynili wcześniejsi filmowi adaptatorzy Gombrowicza – Jerzy Skolimowski z „Ferdydurke” czy Jan Jakub Kolski z „Pornografią”. Tamci „pięknie polegli”, zaś kino Żuławskiego, wtłoczone w gombrowiczowskie ramy, wyszło obronną ręką. Wydaje się, że autor „Kosmosu” byłby z tej ekranizacji zadowolony.

 

 

 

 

Jerzy Armata