„Jezus mnie kocha”
Reż. Florian David Fitz
Prod. Niemcy 2013

Tegoroczna oferta dystrybutorów kinowych w tej dziedzinie jest dość szeroka i zróżnicowana: od rodzimej komedii romantycznej „Facet (nie)potrzebny od zaraz”, o dość znikomej zawartości zarówno komedii, jak i „romantyzmu”, do… tytułu dość „egzotycznego”, produkcji kinematografii niezbyt kojarzonej z tym gatunkiem filmowym. Proszę sobie wyobrazić, że film został zrealizowany w Niemczech, a wiadomo, że humor preferowany przez kino tego kraju z subtelnymi opowieściami o zawiłościach uczuć raczej się nie kojarzy, po drugie jego tytuł brzmi… „Jezus mnie kocha”.
Jego fabuła zaczyna się mniej więcej tak, jak kończył się słynny „Absolwent” Mike’a Nicholsa. Przyszła panna młoda niemal w ostatniej chwili przed sakramentalnym „tak” ucieka sprzed ołtarza. Pod wpływem nietrzeźwego kaznodziei udzielającego małżeństwa przychodzi jej do głowy dość trzeźwy osąd postaci oblubieńca, że to po prostu karierowicz i zwyczajny drobnomieszczański dupek. Marie postanawia w sprawach uczuciowych kierować się odtąd wyłącznie sercem.

I nagle na swej drodze spotyka niezwykle przystojnego, ujmującego oraz inteligentnego mężczyznę o imieniu Jeshua. Wprawdzie zachowuje się on nieco dziwnie. Nie wie, co to pizza, nie smakuje mu alkohol. Gdy namawia gości pewnej restauracji, by podzielili się z włóczęgą posiłkiem – wszak wszystkiego, co zamówili, nie zjedzą – spotyka się to z ingerencją zdenerwowanego kelnera, który mocnym ciosem kończy incydent. Wtedy nadstawia drugi policzek… Te zachowania Marie trochę szokują, ale ekscentryzm w zachowaniu Jeshui dodatkowo wzmacnia jej zainteresowanie tym dziwnym i tajemniczym mężczyzną. Obawia się tylko – kiedy dowiaduje się, że Jeshua pochodzi z Galilei – czy aby nie jest terrorystą.

To ryzykancka historia, ale dzięki kulturze w jej opowiadaniu, dużemu ładunkowi ciepła oraz humorowi użytemu tu wyłącznie w „dobrej wierze” (ten termin jest chyba najbardziej adekwatny), debiutancki film Floriana Davida Fitza – znanego aktora niemieckiego, który stanął tutaj po drugiej strony kamery – jawi się nie tylko jako dobra komedia romantyczna, ale i wzruszająca opowieść o tolerancji, a także potrzebie wewnętrznej harmonii i oraz otwarcia się na drugiego człowieka. Można rzec, boskie walentynki.

Jerzy Armata