„Czerwony Kapitan”

Reż. Michal Kollar

Prod. Słowacja/Czechy/Polska 2016

 

Film Michala Kollara stał się już frekwencyjnym hitem w Czechach i na Słowacji, a Maciej Stuhr zyskał ogromną popularność (nawiasem mówiąc, to nie pierwsze spotkanie polskiego aktora z tymi kinematografiami – w 2007 roku grał jedną z głównych ról w polsko-słowackim „Winie truskawkowym” Dariusza Jabłońskiego, a dwa lata później w polsko-czeskiej „Operacji Dunaj” Jacka Głomba). Czy tak się stanie u nas, okaże się niebawem, bo „Czerwony Kapitan” wchodzi właśnie na ekrany naszych kin.

Akcja tej sensacyjnej opowieści rozgrywa się w roku 1992, a więc w czasach transformacji ustrojowej, tuż przed rozpadem Czechosłowacji na Czechy i Słowację. Po poprzednim ustroju pozostało wiele nierozwiązanych spraw i niezatartych śladów. Właśnie na taki tajemniczy trop wpada doświadczony duet „psów” z Wydziału Zabójstw (bo film Kollara to – moim zdaniem – czesko-słowacki odpowiednik „Psów” Władysława Pasikowskiego). Na miejskim cmentarzu przypadkowo – przy okazji prac budowlanych – zostają odnalezione ludzki szczątki z widocznymi śladami okrutnych tortur. Tropy prowadzą do owianego złą sławą Czerwonego Kapitana, który w poprzedniej ustrojowej epoce zajmował się rozpracowywaniem duchowieństwa, a także do blisko ze sobą współpracujących decydentów policji i hierarchów Kościoła. Temat jest frapujący, a pełna suspensu i nieoczekiwanych zwrotów akcji poetyka, w której utrzymany jest film, winna zapewnić atrakcyjny przekaz. Czy tak się dzieje, oceńcie Państwo sami. Moim zdaniem, zbyt duża liczba „atrakcji” nieco go zaciemnia.

Wiesław Dymny, filar krakowskiej Piwnicy pod Baranami, powiedział kiedyś: „Jeśli w jakiejś scenie masz zapalić niezwykle ważnego, życiowego papierosa, to wcześniej nie możesz wypalić całej paczki, bo nikt go nie zauważy”. Otóż to.

 

 

 

 

Jerzy Armata