„Co przynosi przyszłość”

Reż. Mia Hansen-Løve

Prod. Francja 2016

 

Życie głównej bohaterki jest sensowne i poukładane. Nathalie, ponad czterdziestoletnia profesorka filozofii, wydaje się być spełniona, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Wykłada – a czyni to z pasją i przyjemnością, nie dopuszczając nawet myśli, że kiedyś przejdzie na emeryturę – na prestiżowej uczelni, jest bardzo lubiana przez studentów, wydaje książkę za książką, ma męża, który ponad ćwierć wieku dzieli z nią nie tylko udane życie rodzinne, ale i naukowe pasje, dwójkę sympatycznych dzieci, piękne paryskie mieszkanie, domek letniskowy w Bretanii… Jedynie żyjąca w ciągłej depresji matka przysparza jej nieco kłopotów.

I nagle pewnego dnia grom z jasnego nieba. Mąż jak gdyby nigdy nic oznajmia, że od pewnego czasu kogoś ma i odchodzi. Odchodzi także matka, tyle że na zawsze… W pracy też zaczyna się sypać. Okazuje się, że jej książki – jak twierdzi nowa wydawnicza zmiana – nie są już takie atrakcyjne, że teraz trzeba pisać efektowniej i atrakcyjniej…

Nic tylko się załamać. Otóż nie, bohaterka filmu Hansen-Løve – oczywiście przeżywając mocno wszystko to, co przynosi jej życie – postanawia nadal żyć na własnych warunkach. „Żyć własnym życiem” – że, przywołam tytuł pamiętnego filmu Jeana-Luca Godarda. A przyszłe życie dostarczy jej niejedną niespodziankę: niegdysiejszy uczeń ofiaruje bliską przyjaźń, córka – uroczego wnuczka, a kot odziedziczony po matce przyniesie nowej pani złowioną w nocy mysz… Okazuje się, że tak naprawdę „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, jak śpiewał Marek Grechuta. Przekonuje nas o tym dobitnie nagrodzona Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię na ostatnim Berlinale Mia Hansen-Løve oraz Isabelle Huppert, która w „Co przyniesie przyszłość” daje aktorski koncert, tworząc kreację na miarę swych niegdysiejszych tytułowych bohaterek – „Koronczarki” Claude’a Goretty czy „Pianistki” Michaela Haneke.

 

 

 

Jerzy Armata