Tymczasem teraz odbyła się rywalizacja, kto wyrzuci z siebie większą ilość liczb po tym cholernym przecinku. Zdarzała się młodzież, która, o ile dobrze pamiętam, wywalała w przestrzeń nawet ponad 300 liczb. Szacun - jak mówi młodzież: berety z głów... Tylko do teraz łamię sobie głowę – po co to wszystko? Co osobom startującym w konkursie da wiedza o bardziej zbliżonej wartości liczby Pi? Szczególnie w erze, już nawet nie kalkulatora, a komputerów.

Idea konkursu, który miał być biciem rekordu, chyba jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Może rzeczywiście warto ćwiczyć pamięć, ale czy jest sens zaśmiecać sobie głowę nikomu niepotrzebną wiedzą? Jeśli już, to proszę bardzo, można uczyć się na pamięć bardziej przydatnych informacji, nawet numerów kont z hasłami bogatych mieszkańców naszego regionu. Albo... no choćby wiedza geograficzna – policzyć ludzi na globie i przyporządkować do konkretnych krajów, wliczając w to również nową rasę: zielone ludziki. A tak generalnie, czy po szkole w ogóle potrzebna jest nam do czegoś liczba Pi? Chyba tylko przydaje się w czasie odrabiania lekcji za nasze dzieci.

I sprawa dópy, a raczej dupy. Tym razem pucując ruszty usłyszałem o dyktandzie, które miało miejsce. Poczułem się lepiej. Człowiek, który podstawówkę i sporą część LO spędził bez internetu (bo go nie było), z ortografią jakoś sobie radzi. Okazało się jednak, że i tu mylę się szkaradnie – część słów, które dyktowano, była bowiem dla mnie ziemią nieznaną. I to nie tylko jeśli chodzi o pisownię, ale i znaczenie. W swojej obronie mogę jedynie powiedzieć, że gdybym używał takich wyrazów, zapewne 90 procent populacji uznałoby, że mam gorączkę i bełkoczę.

Może więc lepiej dyktanda robić jednak z rzeczy, które żyją w naszym języku i są powszechne? Oczywiście mam tu na myśli pewien średni poziom, który reprezentują ci, którzy lubią polską mowę. A realia są takie, że jak zapytałem onegdaj studentów o słowo „interpelacja”, to wywołałem popłoch i przerażenie. I proszę mi wierzyć, że spotykam się nadal ze słowami: dópa, strarzak, rurza, cherbata. Zaznaczam również, że określenie „dupa” po uzasadnieniu porucznika Borewicza z jednego z odcinków 07 uważam już za zwykłe, ot taka góralska rzyć. Po co więc takie konkursy? Bynajmniej nie wiem, choć może lepiej to, niż młodzież miałaby dawać się ogarnąć zgniliźnie moralnej.

 

 

Przemysław Bolechowski