Podczas poniedziałkowego przesłuchania sąd pytał o rozmowy telefoniczne i spotkania Bogdana G. z ówczesnym prezydentem Tarnowa od czerwca do września 2013, czyli bezpośrednio przed zatrzymaniem Ścigały. Bogdan G. po raz kolejny wspomniał o tym, że prezydent wiedział, że może się znaleźć wśród podejrzanych w sprawie korupcyjnej. Ścigała miał się zachowywać nerwowo. Kiedy zobaczył Bogdana G. na jednej ze stacji benzynowych, miał do niego przyjechać i powiedzieć, że trzeba iść w zaparte. "Nie chodziło o to, że ja mam to obiecać. To brzmiało tak, że prezydent nie przyzna się do niczego, tak jak jest do tej pory" - zeznawał w poniedziałek przed sądem Bogdan G.

Już po zakończonej rozprawie obrońca byłego prezydenta Bogusław Filar zwracał jednak uwagę na to, że nie jest tak jak do tej pory utrzymywano, że wszystkie spotkania w tym okresie dotyczyły tzw. sprawy Strabaga. Przekonywał, że to Bogdanowi G. zależało na spotkaniach z prezydentem, bo chciał załatwić swoje prywatne sprawy.

Zdaniem prokuratora Seweryna Borka jest dokładnie odwrotnie. "Świadek potwierdził wszystkie swoje wcześniejsze zeznania. Co więcej, doszło do swoistego testu prawdy. Świadek szczegółowo opisywał w swoich zeznaniach spotkanie, na którym miał być szantażowany. Opisywał to już w toku śledztwa, nie wiedząc wówczas, że rozmowy telefoniczne z tego okresu są rejestrowane".

Prokurator Borek dodaje, że odtworzona dzisiaj i pierwszy raz usłyszana przez świadka rozmowa znakomicie potwierdza we wszystkich szczegółach to, co zostało w jego wyjaśnieniach złożone. "Niewątpliwie spotkanie to dotyczyło sprawy i nacisku na świadka tak, aby w odpowiedni pożądany przez oskarżonego sposób, zachował się w toku tego postępowania" - powiedział. Chodziło o lipcowe spotkanie w restauracji przy ulicy Kołłątaja w Tarnowie podczas, którego Ryszard Ścigała - zdaniem prokuratora - szantażował Bogdana G., informując, że jeśli sprawa wyjdzie na jaw "to coś sobie zrobi". "Zostałem wtedy jak gdyby postawiony pod takim szantażem. Prezydent mnie nie straszył, ale informował. Niczego nie oczekiwał, ale było mi go po ludzku żal" - podkreślał w poniedziałek przed sądem Bogdan G.

Zdaniem obrońcy Ścigały jeśliby do takiej sytuacji rzeczywiście doszło, to byłoby dziwne, że podczas kolejnych rozmów i spotkań sprawa nie byłaby poruszana. "Poruszają natomiast sprawy, o które pan Bogdan G. prosi. I to był jedyny powód spotkań" - przekonuje mecenas Bogusław Filar.

Podczas poniedziałkowej rozprawy Bogdan G. odpowiadał także na pytania w sprawie rozmów i spotkań ze swoim współpracownikiem z żużlowej spółki. Wynika z nich, że Paweł P. informował Bogdana G. o tym, że dostał wezwanie na przesłuchanie. Obaj spotykali się, żeby o tym porozmawiać. Ale Bogdan G. zaprzeczył, żeby ustalili wspólną wersje wydarzeń.  

Paweł P. podczas śledztwa oraz pierwszego procesu zeznał, że Bogdan G. miał go namówić do podzielenia się 30 tysiącami złotych z łapówki przeznaczonej dla Ścigały. Argumentem miało być to, że zdaniem Bogdana G. prezydent i tak miał nie wiedzieć, ile dostanie. Bogdan G. teraz jednak się do tego nie przyznaje, a obrona Ścigały podaje to za jeden z dowodów na jego niewiarygodność. Jednak prokurator Borek odsyła do wyroku sądu I instancji, który uznał, że doszło do podzielenia się pieniędzmi, a Bogdan G. się do tego nie przyznaje po prostu ze wstydu.

W styczniu 2015 roku Bogdan G. i Paweł P. zostali skazani na 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata za to, że pośredniczyli w przekazywaniu łapówki prezydentowi Ścigale. Obaj chcieli dobrowolnie poddać się karze.

 

 

 

Bartek Maziarz