"Przybiegł ratownik, chwilę potem lekarz. Rozpoczęto akcję reanimacyjną. Stwierdzono nagłe zatrzymanie krążenia. Pacjent miał jeszcze ranę na głowie, na twarzy. Dołączyli anestezjolodzy. Potem pogotowie ratunkowe przewiozło pacjenta na izbę przyjęć, trafił na salę operacyjną. Tam przeprowadzono zabieg hemodynamiczny, stwierdzono bardzo rozległy zawał serca. Cały czas był reanimowany, niestety serce nie podjęło swojej pracy. Nie znalazłem żadnych elementów, które wskazywałyby na jakąś słabość w zachowaniu personelu szpitala" - tłumaczy w rozmowie z Radiem Kraków dyrektor placówki. Jak jednak zaznacza Marcin Kuta sprawę wyjaśnia prokuratura.

Do całego zdarzenia doszło w dniu ogólnopolskiego protestu lekarzy. Jak jednak podkreśla dyrektor szpitala Szczeklika w Tarnowie, nie miało to wpływu na opiekę nad 37-latkiem.

"Mogę zapewnić, że w tym dniu o tej porze, w tych miejscach, w których był ten pacjent, obsada była taka sama jak w innych dniach zgodnie z grafikiem, harmonogramem i standardami. Chcę to bardzo mocno podkreślić" - zapewnia Marcin Kuta.

"Czasami zdarza się tak, że są zawały, które nie pokazują żadnych zmian w zapisie EKG. To się pojawia później. Niestety jest taka reguła, że im młodszego człowieka to dotyczy, tym ten zawał jest bardziej groźny" - podkreśla dyrektor szpitala. 

Sprawą zajmuje się tarnowska prokuratura.

 

 

(Bartek Maziarz/ew)