Szkolna jadłodzielnia ma troje rodziców – propagatorkę idei foodsharingu radną Małgorzatę Jantos, Paulinę Serednicką – dyrektor szkoły, która podchwyciła pomysł radnej na dzielenie się jedzeniem w miejscach publicznych, a także, znanego z ekstrawaganckich pomysłów i społecznego zaangażowania – radnego Łukasza Wantucha.

Gdy dyrektor Serednicka przeczytała post Małgorzaty Jantos, w którym ta pytała, gdzie w Krakowie mogłyby stanąć lodówki, bez zastanowienia zgłosiła własną szkołę. "Sama widzę, ile tej żywności marnuje się w szkole. Aż boli serce. Na stolikach w stołówce zostają nietknięte owoce, bo dzieci nie mają ochoty już ich jeść. A z drugiej strony zdarzało się też, że dzieci, które zostawały do godz. 17 w szkole, chodziły głodne, a sklepik był już zamknięty. Nie bardzo było jak tym dzieciom pomóc" - przyznaje dyrektor szkoły.  

Pomysł dyrektor szkoły spodobał się Łukaszowi Wantuchowi. Wystosował więc interpelację, w której prosił magistrat o ufundowanie lodówki. Gdy jego wniosek przepadł, postanowił pójść nieco na skróty. "Dostałem odpowiedź odmowną. A skoro złożyłem deklarację, że będę swoją dietę przeznaczał na cele charytatywne i społeczne, to ufundowałem taką lodówkę szkole" - mówi radny. 

Pomimo iż uczniowie od dawna praktykują między sobą wymianę kanapek, to ze względów sanitarnych do lodówki będą trafiały wyłącznie zapakowane produkty – warzywa, owoce lub jogurty, które uczniowie otrzymują w ramach unijnych programów. "Zawartość lodówki będzie kontrolowana" - zapowiada dyrektor Serednicka i dodaje, że otwarcie szkolnej jadłodzielni ma być punktem wyjścia do stworzenia, programu edukacyjnego przybliżającego uczniom globalny problem głodu i marnowania żywności. "To będzie rodzaj klucza do rozmów na temat żywności, marnowania żywności. Można tu poruszyć wiele problemów. Wokół tej lodówki będzie można zbudować cały projekt edukacyjny. Nie zawsze nasze dzieci mają świadomość, że komuś na świecie może brakować jedzenia lub wody" - mówi.

Natalia Nazim, miejska aktywistka, postanowiła rozporopagować ideę szkolnego foodsharingu w innych placówkach. I tu pojawił się nieoczekiwany opór ze strony dyrektorów. Jak twierdzą zgodnie radny Wantuch i dyrektor Serednicka ów irracjonalny opór da się jednak przełamać. "Potrzebny jest program pilotażowy. Nikt nie przekona się do tej inicjatywy, jeśli nie zobaczy efektów na przykładzie szkoły podstawowej nr 34" - dodaje Łukasz Wantuch. 

W ramach unijnych programów uczniowie klas od pierwszej do piątej otrzymają w tym roku szkolnym blisko 80 milionów porcji warzyw i owoców i 70 milionów porcji produktów mlecznych. Sami zainteresowani, czyli uczniowie twierdzą, że do nowości będą musieli się przyzwyczaić, ale dostrzegają problem marnującej się żywności. "Jedzenie nie będzie się tak bardzo marnowało jak zazwyczaj. W sumie to pierwsza szkoła. To jest inne. Musimy się przyzwyczaić do tego. Dzieci często wyrzucają do kosza, nie oddają. Mógłby ktoś na tym skorzystać. Często ktoś nie bierze śniadania do szkoły. Gdy będzie głodny, będzie mógł coś zjeść. To bardzo dobry pomysł" - podkreślają.

 

 

(Jakub Kusy/ko)