"Podpisałeś umowę z Legią, to nie będziesz grał wcale" - zapewne takie słowa usłyszał Radosław Cierzniak, który po świetnej jesieni rozegranej w wiślackiej bramce, ściągnął na siebie uwagę kilku menagerów. Najbardziej konkretna okazała się... Legia Warszawa, która zgodznie z piłkarskimi "paragrafami" na pół roku przed wygaśnięciem kontraktu Cierzniaka z Wisłą Kraków, skusiła bramkarza swoją ofertą.

Zdarza się... Zdarza na całym świecie, ale w naszym kraju, a już zwłaszcza na linii Wisła-Legia, rzecz jest nie do pomyślenia. W Wiśle utrzymują, że bramkarz zadeklarował rozmowy na temat przedłużenia kontraktu po powrocie z Turcji, choć wiedział już wtedy, że podpisał umowę z Legią. Słowem - skłamał i rozsierdził właściciela podwójnie, bo wiadomo... Legia!

Stąd wlaśnie takie, a nie innego podejście do piłkarza czyli - przesunięcie go do rezerw. Menedżer zawodnika, Tomasz Magdziarz w wypowiedzi dla portalu weszlo.com utrzymuje jednak, że takich ustaleń nie było, a Wisła, po tym jak w grudniu nie doszła do porozumienia z Cierzniakiem w sprawie nowej umowy, wręcz zabiegała o to, żeby bramkarz znalazł klub, który byłby skłonny zapłacić za niego 200 tysięcy złotych.

Teraz krakowska drużyna zostanie bez najlepszego bramkarza, któremu jednak i tak będzie musiała wypłacać do lipca apanaże. To bardzo "po wiślacku". Być może jednak krakowski klub chce wymusić w ten sposób szybki transfer Cierzniaka do Warszawy. Taki, który oznaczałby wpływy finansowe do dziurawej wiślackiej kasy. W lipcu bowiem nie będzie już w Krakowie ani Cierzniaka, ani złotówki od Legii. Niesmak na pewno pozostanie.

 

 

 

 

GB/RK