Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z senatorem PiS, Markiem Pękiem.

 

Wczoraj po raz pierwszy przez prokuraturę przesłuchiwany był austriacki biznesmen Gerald Bilgfellner. Ta osoba zarzuca Jarosławowi Kaczyńskiemu, że nie wypłacił mu wynagrodzenia za wykonaną pracę i złożył doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem pan zawiadamia rzecznika dyscyplinarnego izby adwokackiej w Warszawie o możliwości naruszenia etyki zawodowej przez obrońców Austriaka – mecenasów Jacka Dubois i Romana Giertycha. Co pan im zarzuca?

- Ja od kilkunastu dni mam wątpliwości dotyczące tego aspektu etycznego działania panów mecenasów. Jest kuriozalna sytuacja. Te nagrania, które mogliśmy odsłuchiwać w mediach, mogą narazić na odpowiedzialność karną Geralda Bilgfellnera. Jest tam próba złożenia korupcyjnej propozycji. To działanie wynika z konsultacji klienta z adwokatami? To mu doradzano? Mecenasi brali w tym udział? Jeśli tak by było, jest podejrzenie działania na szkodę klienta. Możliwe jest, że biznesmen przekazał te materiały wbrew radom adwokatów. Jeśli tak, adwokaci powinni wypowiedzieć swoje pełnomocnictwo. Nie ma wtedy zaufania. Może być też tak, że materiały przekazał ktoś inny. My tego nie wiemy. Mecenasi milczą jak zaklęci. Ich występy w mediach nie rozjaśniają kulisów tej sytuacji.

 

Dzisiaj rano gościem Konrada Piaseckiego w TVN24 był Jacek Dubois. On tak często odmawiał odpowiedzi na pytania, że trudno mu zarzucić działanie na szkodę swojego klienta.

- Część tego wywiadu oglądałem. To jest charakterystyczne. Wszelkie informacje, które mogą sprawę rozjaśnić, są zbywane tajemnicą adwokacką. Jednak w pierwszym zdaniu padła teza polityczna, że pani prokurator nie da się nic zarzucić, mamy świetnych prokuratorów na dole, ale nie ma zaufania do szefostwa. To słowa polityczne. Wpisane jest to w walkę z PiS i rządem PiS. W tym biorą udział adwokaci. To sprzeczne z etyką adwokacką. Oni powinni odnosić się do meritum sprawy, dbać o interes klienta, nie brać udział w medialnym show.

 

Wspominał pan, że być może doszło do próby przekupstwa. Chodzi o taśmę, z której można wywnioskować, że Gerald Bilgfellner próbuje coś wręczyć Kazimierzowi Kujdzie, szefowi NFOŚ. Jednak odprysk sprawy jest taki, że policzone są dni Kazimierza Kujdy na tym stanowisku po tym, gdy jego agenturalna przeszłość wyszła na jaw.

- Tu jest szereg kontekstów, które mają charakter odpryskowy. Na pewno ta sprawa będzie miała różne oblicza. Nie przesądzam, jak to się skończy. Wraca odwieczna kwestia wielkich zaniechań, także w wymiarze sprawiedliwości. To kwestia stosunku TK do ustawy lustracyjnej. To niezałatwiona po 1989 roku kwestia lustracji. Te demony się budzą. Ja chcę podsumować, żeby podkreślić moją intencję w tej sprawie. Złożyłem zawiadomienie do uprawnionego organu adwokatury. Tylko ten organ ma instrumenty i możliwości wyjaśnienia tej sprawy.

 

Jak pan ocenia wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla tygodnika Sieci? Tam jest wiele interesujących fragmentów, między innymi ten dotyczący jednego z potencjalnych koalicjantów PiS. Jarosław Kaczyński tak mówi o nowej inicjatywie Wiosna Roberta Biedronia. „Zagraża ona w pewnej mierze Kukizowi, który jeśli chce przetrwać, musi ruszyć do ofensywy”. Sondaże wskazują, że do rządzenia PiS-owi po wyborach może być potrzebny koalicjant. Kukiz’15 to jedyny wybór w tym momencie?

- Dzisiaj trudno przesądzić. Rzeczywiście można teraz powiedzieć, że inicjatywa Wiosny, która spotkała się z szerokim poparciem po medialnym debiucie, jest większym problemem dla opozycji niż dla PiS. Nasze poparcie jest na stabilnym, stałym poziomie. Widać wyraźnie, że obudzenie Wiosny zabrało znikome poparcie Nowoczesnej. Kukiz ma problemy, PO nie jest zadowolona. Lewica postkomunistyczna, która próbuje robić restart, też traci. Paradoksalnie to większy problem dla opozycji niż PiS. Jednak faktycznie wyzwaniem dla nas będzie zbudowanie realnej większości w parlamencie. Póki co gramy na większość samodzielną. Czy to się uda? Czas pokaże.

 

Co pan sądzi o pomyśle Roberta Biedronia? Chodzi o komisję sprawiedliwości i pojednania na wzór tej, działającej po upadku Apartheidu w RPA, która miałaby zakończyć wojnę polsko-polską i rozliczyć PiS z rządów?

- Ja wczoraj pozwoliłem sobie na żart słowny, że program Wiosny jest nie tyle nie do końca obliczony, ale raczej nieobliczalny. Pod miłą twarzą lidera jest Palikot-bis. To demony, które budzi ta zajadła lewica. Słyszeliśmy już mocne zapowiedzi dotyczące ochrony życia, antyklerykalizmu. Czeka nas wojna cywilizacyjna. Te sprawy wyjdą. Polacy tego nie chcą. Jak słyszę o komisjach to jest to zapowiedź działań, które mogą mieć charakter politycznego linczu. Działamy w państwie prawa, które może być wzorem dla starych demokracji. Popatrzmy na ulice Francji. U nas nie ma zagrożenia. Nic się nie dzieje, co by uzasadniało nadzwyczajne działania.

 

Jak pan odebrał wyrok sądu w Nowym Sączu, który nie przyznał racji synowi Józefa Kurasia „Ognia”? Syn domagał się od skarbu państwa miliona złotych zadośćuczynienia za śmierć ojca. Padły ważne słowa na sali sądowej z ust sędzi: „nie uzyskano wyczerpujących danych, żeby pozwolić sądowi ustalić, czy działalność Józefa Kurasia miała charakter działalności na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego, czy też stanowiła zaprzeczenie tego rodzaju działalności”.

- Trudno się odnieść do wyroku. Nie znam uzasadnienia. Chcę uniknąć potocznej analizy. Jednak ten fundament historyczny w polskiej świadomości jest słabo ustalony. To są sprawy, które wymagają pogłębienia. Chodzi o wiedzę historyczną, żeby pewne trudne sprawy z kart naszej historii wyjaśnić. Tutaj poruszamy się w obszarze niedomówień, niejasności i krzywdzącej dla niektórych bohaterów naszej niepodległości narracji, która miała przez lata ich oczerniać, robiła z nich przestępców. Tutaj jest wiele do zrobienia w sferze edukacji.

 

Ta sprawa będzie miała ciąg dalszy. Pełnomocnik Zbigniewa Kurasia zapowiedziała apelację.

- Mi się wydaje, że jeśli przewidziana jest apelacja, ważne są opinie historyków. Musi być szerokie spektrum spojrzenia historycznego na tę postać.

 

Jeszcze komentarz do informacji o nowych stanowiskach dla byłych członków zarządu Małopolski. Dziennik Polski wczoraj napisał o dyrektorskim stanowisku w MPO dla byłego marszałka Jacka Krupy i dyrektorskim stanowisku dla byłego wicemarszałka Wojciecha Kozaka w MPWiK. Jak pan odebrał te informacje?

- Jednoznacznie. To kolejny odcinek z cyklu - spłacanie długów prezydenta Majchrowskiego z kampanii. Temu służyło sprzysiężenie anty-PiS w Krakowie. Prominentni działacze PO i PSL po klęsce mają miękkie lądowanie w spółkach kontrolowanych przez miasto Kraków. To oczywiste. Było wiadomo, że tak się stanie. To nie służy dobrze Krakowowi. Jest wiele innych osób, które by lepiej tam działały niż liderzy polityczni obecnej opozycji.