Na Rynku bywam rzadko, zwłaszcza w weekendy, bo wtedy raczej staram się spędzać czas gdzie indziej. Ostatnio jednak pojawiłem się tam w celach służbowych i poczułem się jak turysta. W Egipcie, Grecji, Turcji, albo jeszcze innym kraju, gdzie miejscowych handlarzy i restauratorów cechuje określony rodzaj temperamentu.

Z proponującymi wycieczki do Wieliczki i Auschwitz, czy też wyprawy meleksem i dorożką, miałem spokój, bo z torbą przewieszoną przez ramię raczej nie wyglądam na takiego, co by spędzał pod Wawelem urlop.

Gorzej z całą resztą. Przyspieszając znacznie ulicą Floriańską uważnie unikałem kontaktu wzrokowego z ludźmi z Greenpeace i Amnesty International, którzy zachęcają do wypisania zlecenia stałego i przekazywania comiesięcznej kwoty na godne pochwały działania tych organizacji.

Pani z pomarańczowym parasolem jednak mnie dopadła i chciała zaprosić do klubu. Czy to było dawne Cocomo? Nie dosłyszałem nazwy...

Może bym to wszystko jakoś przeżył, gdyby nie to, co stało się przy pomniku Mickiewicza. Oto podchodzą do mnie trzy młode kobiety, wszystkie ubrane w różowe bluzki i proszą o zrobienie zdjęcia. Ze strachem w oczach zgodziłem się... i wtedy dotarło do mnie, co Rynek Główny robi ze zwykłymi ludźmi.

Nawet prosta prośba o zrobienie zdjęcia na tle "Adasia" wywołuje obawę, że zostanie się wmanewrowanym w jakąś akcję promocyjną albo coś podobnego. Tuż obok chodziła ekipa rozdająca za darmo chipsy, pod warunkiem zgody na publikacje zdjęcia na facebooku.

A panie, po tym jak im pstryknąłem fotkę, po prostu ładnie podziękowały i poszły w kierunku Wawelu...

Drodzy urzędnicy! Zróbcie coś z tym Rynkiem i wprowadźcie jak najszybciej nowe regulacje w Parku Kulturowym! Bo zwłaszcza w weekendy nie da się tam wytrzymać. Rynek w niczym nie przypomina zachodnioeuropejskiego, eleganckiego placu w zabytkowym mieście.

Wydawało się, że po likwidacji tzw. staczy, czyli ludzi z reklamami na kiju, będzie już dobrze. Jest niestety gorzej. Bo dawni stacze kiedyś tylko stali. A teraz chodzą i mówią. Za dużo i zupełnie niepotrzebnie.

 

 

 

Maciej Skowronek