Krakowian brnących przez kałuże chcę jednak pocieszyć. Jeszcze w XIX w. w centrum miasta zalegały zwały błota. Mieszkańcy mieli tak dość nieporządku, że Anczyc zamieścił w Czasie taki oto inserat;W dniu onegdajszym /.../ w przechodzie przez ulicę Franciszkańską, w samym środku ulicy utonęło w błocie dziecko, liczące lat 3 miesięcy 7. Pomimo wszelkich poszukiwań , gęstość i ilość błota zalegającego ulice udaremniła wszelkie usiłowania. - Ktokolwiek znalazłby nieszczęsną ofiarę niech się zgłosi do ojca, a otrzyma przyzwoitą nagrodę."

Dziś w krakowskim błocie utonąć już nie można, za to w absurdach jak najbardziej. Dwa dni temu, w pobliżu mojego domu, koszono kilkucentymetrową trawę wielkim traktorem- kosiarką. Po co kosić trawę pod koniec października? Nie lepiej przeznaczyć pieniądze na zbieranie liści, które zatykają kratki ściekowe? Widać nie - bo jak są pieniądze na koszenie, to skosić trzeba choćby beton...

Ale co tam. Na jesienne smuteczki, oprócz dobrej książki, przyda się coś smacznego - np. gorąca zupa pachnąca polskimi polami i lasami : grzybowy żurek.
Żurek / najlepiej zrobiony w domu, lub kupiony u zaprzyjaźnionej pani na placu/ rozcieńczamy wodą, dodajemy ziele angielskie i liść laurowy i przez chwile gotujemy. W tym czasie do zeszklonej na klarowanym maśle cebuli dodajemy garść świeżych grzybów / prawdziwków lub podgrzybków/ i plasterki marchwi. Po kilkunastu minutach dorzucamy pokrojone w kostkę ziemniaki i dusimy do miękkości. Łączymy z żurkiem, gotujemy jeszcze przez chwilę, doprawiamy do smaku według gustu. Taka zupa , zabielona smietana i zjedzona z kromką razowego chleba, może zastąpić dwudaniowy obiad. Smacznego:-)