W piątek, 7 lutego 2020 roku, na deskach Teatru im. Juliusza Słowackiego Filharmonia Krakowska obchodziła swoje 75-lecie. Jak na jubileusz przystało były przemówienia, gratulacje, kwiaty , odznaczenia i prezenty, a wśród nich ten, który sprawił zapewne sporą radość: czek na 50 tys. zł przekazany przez Urząd Marszałkowski na zakup dwóch instrumentów: wibrafonu i ksylofonu. Oficjalna część była zadziwiająco krótka, ale to dobrze, bo w tym jubileuszu najważniejsza była muzyka.
Właściwie trudno sobie wyobrazić lepszy program na ten uroczysty wieczór. Zabrzmiała IX Symfonia Beethovena, dzieło potężne, manifest humanizmu, z fantastycznym finałem wokalno-instrumentalnym do słów Friedricha Schillera. Dzieło zawierające wielkie przesłanie: „O Radości, iskro bogów, kwiecie elizejskich pól/ święta, na twym świętym progu staje nasz natchniony chór/ Jasność twoja wszystko zaćmi, złączy, co rozdzielił los./ Wszyscy ludzie będą braćmi tam, gdzie twój przemówi głos”. Współczesność dopisała historię do tego dzieła, przejmując od Beethovena i Schillera „Odę do radości”, tworząc z niej hymn Unii Europejskiej.  Tak, być może doczekamy kiedyś, że słowa poety się spełnią, czego w swoim wystąpieniu życzył wszystkim zgromadzonym na widowni Bogdan Tosza, dyrektor Filharmonii Krakowskiej. Oby…
Orkiestrę i Chór Filharmonii Krakowskiej poprowadził z dużą energią Ola Rudner – szwedzki dyrygent, który jest znany od Australii po Amerykę. Było podniośle, wręcz monumentalnie i czasami bardzo wzruszająco.  W partiach solowych wystąpili: Katarzyna Hołysz, sopran; obdarzona piękną barwą głosu Urszula Kryger, mezzosopran (przypomnę, że m.in.: laureatka I nagrody konkursów: im. Stanisława Moniuszki w Warszawie; im. Johannesa Brahmsa w Hamburgu; ARD w Monachium);  Karol Kozłowski, tenor; Łukasz Konieczny, bas, przez lata solista Opery w Düsseldorfie, mający w repertuarze ponad 50 ról operowych (dodam, że wystąpił m.in. na premierze opery Alka Nowaka „Ahat ili. Siostra bogów” do libretta Olgi Tokarczuk w ramach festiwalu Sacrum Profanum 2018).
Pierwszy koncert Filharmonii Krakowskiej odbył się w sobotę, 3 lutego 1945 roku o godzinie 15.30, w sali kinoteatru „Świt”, a więc w budynku dzisiejszej Filharmonii. Wykonano wówczas, pod batutą Zygmunta Latoszewskiego „Odwieczne pieśni” Mieczysława Karłowicza, II Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina  (solista Zbigniew Drzewiecki)  oraz VI Symfonię Patetyczną op. 74 Piotra Czajkowskiego. Ten pierwszy koncert zorganizowany został w niespełna trzy tygodnie po ostatnim koncercie Filharmonii Generalnej Guberni powołanej do życia w 1940 roku przez Hansa Franka. Warto pamiętać, że w tym samym budynku, tylko zwanym przez Niemców „Urania”, przez prawie pięć lat działała Filharmonia GG. Poza koncertmistrzem, Niemcem Fritzem Sonnleitnerem, grali w niej tylko polscy muzycy, najlepsi z m.in. Warszawy, Poznania, Krakowa.  Trafili tam z różnych powodów. Niektórzy dla dobrych papierów, inni otrzymali od Niemców nakaz podjęcia pracy w zespole. Niemcy sprowadzili instrumenty, nuty i zbudowali doskonały zespół, z którego większość muzyków, po weryfikacji zasiliła w 1945 roku orkiestrę Filharmonii Krakowskiej.
W 1962 roku nadano krakowskiej Filharmonii imię Karola Szymanowskiego. To był ważny moment, bo taki patron zobowiązuje. Dlatego też muzyka polska i to przede wszystkim ta najnowsza często wypełniała programy koncertowe. Tu brzmiały utwory takich kompozytorów jak: Bacewicz, Baird, Malawski, Panufnik, Serocki, tu odbywały się często prawykonania kompozytorów krakowskich: Krystyny Moszumańskiej-Nazar, Adama Walacińskiego, Bogusława Schaeffera, Krzysztofa Pendereckiego, Zbigniewa Bujarskiego, Marka Stachowskiego, Krzysztofa Meyera, Wojciecha Widłaka czy Marcela Chyrzyńskiego. Przez wiele lat było to okno na świat, okno na muzykę czasów współczesnych.
75 lat działalności Filharmonii Krakowskiej to całkiem sporo. To wiele wzruszeń, fantastycznych przeżyć. To tysiące koncertów, wiele z nich z gwiazdami światowego formatu. Ale tak naprawdę nie to jest najważniejsze. Dla mnie liczy się przede wszystkim regularna, wręcz pozytywistyczna działalność. Niedoceniana,  bo codzienna, bez fajerwerków.  To wyjazdowe audycje umuzykalniające dla dzieci i młodzieży w szkołach  Małopolski (kilkaset rocznie), to liczne cykle koncertowe: Musica Ars Amanda,  Koncerty Uniwersyteckie, Symfoniczne, Dla dzieci, Kameralne, Wieczory Wawelskie (które niestety po kilkudziesięciu latach zostały zawieszone), recitale.
Filharmonii Krakowskiej udało się zbudować środowisko wokół instytucji, wiernych melomanów, którzy od lat są na koncertach, często mając swoje stale miejsca na widowni. Udało się jej nauczyć kolejne pokolenia wrażliwości, umiejętności wspólnego przeżywania, zachwytu nad pięknem, doświadczenia wspólnoty, którą łączy muzyka.
Siedząc na koncercie zdałam sobie sprawę, że Filharmonia Krakowska, to całe moje życie. To pierwsze koncerty z głębokiego dzieciństwa, kiedy bardziej interesowało mnie siedzenie pod fotelem, niż słuchanie muzyki. Ale to też pierwsze dziecięce zachwyty utworami m.in.: Noskowskiego, Karłowicza, Debussy’ego, Pendereckiego. Filharmonia to także pierwsze moje kroki w zawodzie, jeszcze w liceum na antenie studenckiego radia Alma, a potem całe zawodowe życie.
Teraz przed Filharmonią Krakowską wiele ważnych decyzji. Będzie wyremontowany budynek, będzie nowy dyrektor, ale jak zrobić by instytucja ta wypełniła się młodymi melomanami? Jak dobierać program by być atrakcyjnym dla młodych słuchaczy, a jednocześnie nie zgubić swojej misji? Jak sprowadzać gwiazdy skoro budżet na to nie pozwala? Pytań można by mnożyć. Do tego jeszcze Filharmonia Krakowska ma z kim konkurować o publiczność. Jest przecież Sinfonietta Cracovia, jest także Orkiestra Akademii Beethovenowskiej.
75 lat Filharmonii Krakowskiej to dużo, ale patrząc na zespoły Berlina, Wiednia czy Londynu, to niewiele. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Filharmonii Krakowskiej jeszcze wielu, wielu lat doskonałych koncertów i zawsze pełnej widowni. Życzę także własnej siedziby, sali koncertowej z dobrą akustyką; wreszcie sali przeznaczonej dla muzyki. Wszystkiego najlepszego!