Dzięki wynalazkowi zdiagnozowanie sepsy u pacjenta jest możliwe nie w kilka dni, a w maksymalnie kilka godzin. Materiałem badawczym jest krew pobrana od pacjenta. - Z krwi izolujemy DNA ludzkie i DNA drobnoustrojów, które tam się mogą znajdować. Szukamy sekwencji markerowych dla bakterii lub grzybów. Jeżeli je znajdziemy, to potwierdzamy, że w próbce znajduje się dana bakteria lub grzyb - tłumaczy w rozmowie z Radiem Kraków dr Tomasz Gosiewski z  Katedry Mikrobiologii CM UJ. Od pobrania próbki krwi do postawienia diagnozy mija maksymalnie sześć godzin. Obecnie sepsę diagnozuje się na podstawie posiewu krwi. - Hoduje się ją na specjalnych podłożach, co często trwa nawet tydzień - zauważa dr Gosiewski. Słabą stroną obecnie stosowanej metody jest to, że większość hodowli się nie udaje, bo pacjent przed pobraniem krwi zwykle dostaje antybiotyk, który hamuje wzrost bakterii. Wynik jest więc obarczony błędem.

Wynalazek naukowców z UJ pozwala diagnozować sepsę szybko i precyzyjnie, dzięki czemu lekarz ma szansę błyskawicznie zadziałać. Czas w przypadku sepsy ma ogromne znaczenie, bo zakażenie rozwija się bardzo szybko. - Lekarz w stu procentach będzie wiedział czym spowodowane jest zakażenie i będzie mógł dobrać antybiotyk bardziej precyzyjnie - dodaje dr Gosiewski. Metoda ma jedną słaba stronę: nie umożliwia typowania bakterii opornych na konkretne antybiotyki. - Ale lekarz znając bakterie, ma 80% szans na trafienie - uzupełnia doktor.  

Jak zauważa dr Gosiewski, na rynku są dostępne produkty o podobnym działaniu, ale wykrywają one tylko konkretne drobnoustroje, uznane za najbardziej prawdopodobne dla sepsy. - Wynik ujemny wcale nie będzie więc świadczył o tym, ze pacjent nie ma sepsy. Potwierdzi jedynie, że u pacjenta nie ma drobnoustroju, który ten zestaw wykrywa - mówi doktor.

Nowatorską metodę wykrywania bakterii i grzybów opracowało czworo naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego: dr Tomasz Gosiewski, dr hab. Monika Brzychczy-Włoch, dr Agata Pietrzyk i prof. Małgorzata Bulanda. Obecnie uczelnia stara się o uzyskanie certyfikatów, by metodę można było stosować. - Podobnie jak z lekiem. Metodę musimy przetestować, najlepiej na kilku tysiącach pacjentów. Jeśli próby będą pomyślnie, metoda dostanie certyfikat jakości dopuszczający ją do użytku - dodaje dr Gosiewski.

 

 

Aleksandra Ratusznik