Październik 2014 roku. Prokuratura Rejonowa w Krakowie-Podgórzu wszczyna śledztwo w sprawie narażenia pacjentów Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu na niebezpieczeństwo utraty życia lub spowodowania ciężkiego uszczerbku na ich zdrowiu. Media informują o trzech przypadkach, w których mogło dojść do błędu.

 

Dwóch pacjentów zmarło

Jednym z pacjentów był 16-letni Michał, który zmarł. Trafił do placówki po wypadku. Jego ciało było poparzone w 80 proc. Przeżył niewiele ponad 30 dni.

- Z początku, gdy z synem szło dobrze, nie mieliśmy kłopotu, by skontaktować się z lekarzami. Potem jednak lekarze przestali mieć dla nas czas, odcinali nas od informacji, byliśmy bezradni - mówił wówczas w rozmowie z "Gazetą Krakowską" ojciec Michała. Matka pacjenta oddała swoją skórę, by ratować chłopca.

Kobietę wypisano ze szpitala w Prokocimiu. Jak relacjonowała rodzina, nie dostała ona żadnych zaleceń dotyczących np. zmiany opatrunków, po trudno gojących się miejscach. Niedługo potem trafiła na Oddział Intensywnej Terapii Medycznej (OIOM) w Częstochowie z zatorem płuc i zagrożeniem życia. Kobieta na szczęście przeżyła.

Śledczy badają też przypadek Dominika. Jego tragiczną historię i walkę o powrót do normalności wielokrotnie opisywaliśmy w Onecie. Był ostatni dzień wakacji 2012 roku. Niespełna dziewięcioletni Dominik niepostrzeżenie wykradł pudełko zapałek. Jego mama krzątała się wtedy w kuchni, przygotowując posiłek. Chłopiec tymczasem z małą paczuszką udał się na strych. Chwilę później stał się żywą pochodnią. Gdy jego mama zobaczyła, co się dzieje, natychmiast ruszyła z pomocą.

Chłopiec trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Kobieta twierdzi, że gdy jej syn przebywał w szpitalu, doszło u niego do "zakażenia całej rany pooparzeniowej".

- Przeszczepy skóry własnej się nie przyjęły. W krótkim czasie od położenia przeszczepów, już w trakcie pobytu w szpitalu, cała powierzchnia pooparzeniowa stwardniała jak skorupa, tworząc u dziecka jeden wielki pancerz - opowiada Sylwia Piskorska-Breksa. Dodaje, że u syna rzadko zmieniano opatrunki, leżał w brudnych. Chłopiec przeszedł już jedenaście operacji w Stanach Zjednoczonych.

Kolejnym przypadkiem jest Maja. Dziewczynka trafiła do szpitala w Prokocimiu w wieku trzech lat. Jej ciało było poparzone w 20 proc. Jednak w trakcie leczenia doszło do komplikacji. Wdała się sepsa, a dziecko zostało zakażone gronkowcem.

- Maja w lipcu ubiegłego roku skończyła siedem lat, czuje się bardzo dobrze, chodzi do pierwszej klasy. Jedyne, co przypomina o dramatycznych wydarzeniach sprzed kilku lat, to blizny, ale też wizyty u lekarzy - mówi nam mama Mai, która chce pozostać anonimowa.

Kobieta wspomina też tragiczne chwile sprzed lat. - Palił się grill, obok była rozpałka w płynie. Maja biegała. Trąciła mnie przez przypadek, jak akurat dolewałam rozpałkę. Buchnął ogień - wspomina mama dziewczynki.

Jak twierdzi kobieta, gdy córka była w szpitalu, trzykrotnie doszło u niej do zatrzymania akcji serca. Jak wspomina, po przeszczepie skóry, Maja nie przebywała w izolatce, a zdaniem kobiety powinna, bo wtedy nie doszłoby do zakażenia. Mama dziewczynki podkreśla, że życie jej córki uratowali lekarze z intensywnej terapii.

 

Problem z biegłymi

Do nieprawidłowości miało dochodzić między 2011 a 2014 rokiem. Jak udało nam się dowiedzieć, dwóch pacjentów, których przypadki badają śledczy, zmarło.

O tym, że w leczeniu najmłodszych mogli zawinić medycy z centrum oparzeniowego, zawiadomił prokuraturę inny lekarz ze szpitala - prof. Mikołaj Spodaryk. Sprawy nie chce komentować. Złożone przez niego zawiadomienie wskazywało na nieprawidłowości w leczeniu oparzeń dziewięciu pacjentów. W trakcie gromadzenia dowodów ta liczba wzrosła do jedenastu.

Sprawa na początku była perspektywiczna, ale śledczy natrafili na "mur", którego przez cztery lata nie mogli przebić.Chodzi o biegłych. Prokuratura Rejonowa słała pisma do różnych instytucji z prośbą o pomoc. Śledczy chcieli, aby biegli przyjrzeli się dokumentacji i wydali opinię. Zapytania zostały skierowane m.in. do Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi, Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, a także Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Wszystkie trzy odmówiły. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, powodem negatywnej decyzji był ogrom pracy.

Prokuratorzy wysłali też pisma do Zakładów Medycyny Sądowej w Poznaniu, Wrocławiu, Bydgoszczy, Białymstoku. Od tych instytucji nie przyszły żadne odpowiedzi.

 

Przełom w śledztwie

Dziennikarzom Onetu i "Gazety Krakowskiej" udało się ustalić, że w śledztwie w końcu doszło do przełomu. W sierpniu ubiegłego roku śledztwo od Prokuratury Rejonowej przejęła Prokuratura Regionalna w Krakowie. Ta przez dwa miesiące szukała biegłych, którzy podejmą się oceny dokumentacji medycznej. Ostatecznie na przygotowanie analizy zgodził się Zakład Medycyny Sądowej w Katowicach. Ten na opracowanie dokumentacji będzie miał pół roku.

- Kilkanaście instytucji naukowych, do których zwrócono się w tym zakresie, odmówiło opracowania opinii z powodu braku specjalistów, którzy powinni uczestniczyć w jej opracowaniu lub znacznego obciążenia obowiązkami związanymi z opiniowaniem w innych sprawach - mówi prokurator Elżbieta Potoczek-Bara, rzecznik prasowa Prokuratury Regionalnej w Krakowie.

Dziennikarze dotarli do części dokumentacji tej sprawy. Dzięki temu udało nam się ustalić, do jakich błędów mogło dojść podczas leczenia jedenastu pacjentów, których przypadki badane są przez śledczych. Chodzi m.in. o niesystematyczną zmianę opatrunków, nieprawidłowe kwalifikowanie do przeszczepów, ale też nieprawidłowe i zbyt późne usuwanie tkanek martwiczych.

 

Szpital komentuje

O komentarz w całej sprawie Ddziennikarze Onetu i "Gazety Krakowskiej" poprosili przedstawicieli Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego.

- Po zgłoszeniu przez jednego z lekarzy, iż jego zdaniem istnieją nieprawidłowości w leczeniu kilkorga dzieci z oddziału leczenia oparzeń, dyrektor dr hab. Maciej Kowalczyk wprowadził czasowy nadzór nad oddziałem i zażądał szczegółowych wyjaśnień od wszystkich pracowników zaangażowanych w proces terapeutyczny.

Pomimo że wstępne rozeznanie nie wykazało nieprawidłowości dyrektor przekazał sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej, by zewnętrzna komisja obiektywnie oceniła sytuację – mówi Natalia Adamska, rzecznik prasowa szpitala.

- Zgłaszający nieprawidłowości lekarz niezależnie złożył jednak doniesienie do prokuratury. Kilka miesięcy później szpital otrzymał z Okręgowej Izby Lekarskiej informację o zawieszeniu postępowania w tej sprawie do czasu ukończenia postępowanie toczącego się w prokuraturze. Do dziś szpital nie otrzymał informacji o wyniku tego postępowania – wyjaśnia rzeczniczka.

W 2015 roku metody leczenia dzieci w oddziale oparzeń były przedmiotem kontroli konsultanta krajowego w dziedzinie chirurgii. Specjalista dokonał analizy dokumentacji medycznej, badał dzieci i rozmawiał z rodzicami. Na podstawie tych danych szpital otrzymał od ministra zdrowia wystąpienie pokontrolne, w którym stwierdza się, że kontrolowana jednostka nie dopuściła się nieprawidłowości czy zaniechań w trakcie leczenia powyższych dzieci. Podkreśla się, że leczenie prowadzone było zgodnie ze światowymi standardami.

Dodatkowo po wydarzeniach z 2014 roku część personelu zmieniła się i od tamtej pory nikt nie zgłaszał zastrzeżeń do pracy lekarzy.

 

 

 

(Źródło: Onet/Dawid Serafin)