Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłem PiS, kandydatem Zjednoczonej Prawicy na senatora, Włodzimierzem Bernackim.

 

Publikowany sondaż pokazany przez Kantar pokazuje zdecydowaną przewagę PiS. Pokazuje też aż 65% frekwencję. Dzisiaj demobilizacja wyborców związana z tą jak się wydaje pewną wygraną, to największy ból głowy Zjednoczonej Prawicy?

- Nie. Raczej nie. Spoglądamy na sondaże z pewnym dystansem. Obok cytowanego przez pana sondażu, są inne, w których frekwencja jest niższa i wyniki odbiegają od nich. Ciężko pracujemy. To nie jest slogan. To rzeczywistość od kilku lat. Spotkania z wyborcami, kontakt – to może nam pozwolić na wygraną w wyborach. Spotkania, na których prezentujemy program. Spotkania mogą być miłe, ale w trakcie tych debat prezentujemy program na najbliższe lata. Rozliczamy się też z tego, co zrobiliśmy przez 4 lata.

 

Wysoka frekwencja komu będzie sprzyjać?

- Wysoka frekwencja będzie sprzyjała Zjednoczonej Prawicy i innym dużym partiom, które są za nami. Wysoka frekwencja nie będzie sprzyjała tym, którzy są w ogonie, czyli PSL czy Konfederacji. Te partie się rozpuszczą.

 

Ten sam sondaż pokazuje wyrównaną walkę o Senat. Jakie skutki miałaby przegrana Prawicy w Senacie? Jaki by to miało wpływ na proces legislacyjny?

- Zanim wynik nie zostanie rozstrzygnięty, nie rozważamy takiego wariantu. Chyba że mamy chwilę na studiowanie podręcznika prawa konstytucyjnego i analizowanie wszystkich wariantów w sytuacji, gdy Sejm jest izbą, gdzie dominuje jedno ugrupowanie, a w Senacie inne. Praktyka ustrojowa i rzeczywistość pokazuje, że partia, która wygrywa w wyborach w oparciu o ordynację proporcjonalną, odnosi też zwykle druzgocące zwycięstwo w okręgach jednomandatowych. W tej sytuacji, biorąc pod uwagę to, że opozycja poszła po rozum do głowy i nie podejmuje działań destrukcyjnych w postaci blokowania i łączenia sił… Dobrze, że próbują działać jak przystało na partie polityczne.

 

Co kryje się za przerwanymi obradami Sejmu i wyznaczeniem daty dokończenia obrad po wyborach?

- Rzeczywistość polegająca na tym, że jak byśmy popatrzyli na salę sejmową, frekwencja w czasie posiedzeń w okresie kampanijnym, była niewielka. Jestem członkiem prezydium klubu PiS. Liczba podań z prośbą o zwolnienie, usprawiedliwienie nieobecności była tak duża, że sugestia była taka, żeby pójść w kierunku, który narzuca rzeczywistość. Gdy trwa kampania, skupmy się na niej. Zrealizujmy pewne założenia po wyborach. Przesunięcie i przerwa ma wielki walor edukacyjny. Uświadamia to obywatelom, że kadencja trwa do dnia poprzedzającego posiedzenie Sejmu kolejnego.

 

Wczoraj przeciwko planom zniesienia limitu 30-krotności składek ZUS protestowała Solidarność. Protestują też związki pracodawców. Decyzja już zapadła, czy jest możliwy krok w tył?

- Odwołam się do wypowiedzi rzecznika rządu i tego, co jest w projekcie ustawy budżetowej. Skoro to stanowisko i rozwiązanie ograniczające 30-krotność zostało zawarte w budżecie, można domniemywać, że tak będzie. Sytuacja w polityce jest dynamiczna. Wszelaki dogmatyzm byłby niewłaściwy. Zakładamy jednak, że to rozwiązanie zostanie przyjęte.

 

Będą państwo dyskutować z Solidarnością w tej sprawie? Ona mówi, że może to mieć złe skutki na rynku pracy i ubezpieczeń społecznych.

- Powiem uczciwie. Owa 30-krotność została tak policzona, że każdy, kto przestaje płacić składki na ZUS, może odłożyć pieniądze na 30% skalę podatkową. Wprowadzenie tego rozwiązania czy odstąpienie pozwoli na płynne realizowanie dochodów budżetu państwa.

 

Mimo sprzeciwów także przedstawicieli Zjednoczonej Prawicy? Premier Gowin nie najlepiej się wyraża o tym rozwiązaniu.

- Tak. 30-krotność dotyczy tych, którzy bardzo dobrze zarabiają. Gdy przestaje pan płacić ZUS, może pan przeznaczać pieniądze na wyższy podatek. Tego nie wymyślili ci, którzy ciężko pracują i zarabiają średnią krajową. To jest wykreowane dla wyższych urzędników państwowych. Resztę można dopowiedzieć.

 

Jaki wpływ na rynek pracy będzie miało skokowe podnoszenie płacy minimalnej? Odwołam się do pana doświadczenia pracy na uczelni. Wiemy, ile zarabiają młodzi naukowcy.

- Wydaje się, że powinniśmy wziąć pod uwagę to, jaka jest grupa ludzi najniżej zarabiających. To podstawowy aspekt. Dotrze wtedy do nas, że dyskutujemy o pewnej, niewielkiej grupie osób zatrudnionych, która znajduje się na progu ubóstwa. To powolne podnoszenie płacy minimalnej to realizacja zasady solidarności. To, co jest związane z polską nauką… Niestety na ten temat nie chcę się wypowiadać. Sytuacja materialna tych, którzy zaczynają pracę naukową i tych, którzy pracują od lat ciągle nie jest zadowalająca. Jeśli mówimy o tych, którzy zaczynają, nie ma póki co systemu zachęty, który by przyciągał młodych ludzi do pracy na uniwersytecie.

 

Rywalizuje pan o mandat senatora z burmistrzem Wieliczki Arturem Koziołem i byłym wicemarszałkiem Małopolski, Wojciechem Kozakiem. O co chciałby pan zapytać swoich konkurentów?

- Chciałbym zapytać, gdzie są. Nie ma ich na pewno w przestrzeni krajobrazu. Nie widzę ich w debatach, spotkaniach. Panowie, szukam was, ale nie odnajduję. Chciałbym, żeby dyskusja w okręgu 34 była debatą i dyskusją w przestrzeni publicznej, żeby wyborcy mogli porównać wszystkie kandydatury, żeby dokonali roztropnego wyboru. Można oczekiwać, że ta aktywizacja kandydatów nastąpi. To nie jest moje zmartwienie. Bierność i wycofanie moich kontrkandydatów może dać dobry wynik dla Zjednoczonej Prawicy.