Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z posłem PO, Józefem Lassotą.

 

Mamy drugi dzień strajku nauczycieli. Jak zapowiada szef ZNP Sławomir Broniarz, na czas egzaminów strajk nie zostanie zawieszony. W obliczu takiej deklaracji uda się jutro zorganizować we wszystkich szkołach egzaminy gimnazjalne?

- Jestem przekonany, że dyrektorzy będą się starali, żeby egzaminy się odbyły. Nie sądzę, że uda się to wszędzie, ale starania dyrektorów są. Dla uczniów byłoby to korzystne. Trzeba powiedzieć jasno, że trzeba jednak się solidaryzować ze strajkującymi nauczycielami. Oni walczą o coś więcej niż podwyżki. Walczą, żeby oświata i godność nauczyciela była odpowiednia. Każdy by chciał, żeby jego dziecko chodziło do szkoły, gdzie jest elita. Tymczasem nauczyciele są traktowani jak coś, co nie zasługuje na uznanie, także finansowe. To podnosi prestiż, jeśli nauczyciel poświęci się swojej pracy, a nie szuka dodatkowych możliwości zarobku. Wracając do egzaminów, jest nadzieja, że w dużej części szkół one będą. Zobaczymy jutro.

 

Głosy wsparcia rodziców słychać, ale są też inne. Wczoraj jeden z rodziców pisał, że jeśli jego syn nie podejdzie do egzaminu gimnazjalnego, pozwie szefa ZNP. ”Będę żądał odszkodowania od niego, jako od osoby prywatnej. Każdy rodzic powinien tak zrobić” - pisał. Szef ZNP powinien się pozwów obawiać?

- To trochę wynik propagandy rządowej. Wicepremier Szydło stara się to niezadowolenie części rodziców skierować na osobę pana Broniarza. To nie on podjął decyzję o strajku. Było referendum strajkowe. Kilkaset tysięcy nauczycieli podjęło decyzję. To próba zdyskredytowania całej akcji. Trzeba okazać solidarność z nauczycielami protestującymi.

 

Zaskoczyły pana dane, które wczoraj opublikował MEN? Z nich wynika, że poparcie dla protestu jest różne w różnych częściach kraju i pokrywa się dosyć dobrze z mapą politycznych preferencji. Tam gdzie wysokie poparcie ma opozycja – Lubuskie, Łódzkie, Zachodniopomorskie – poparcie jest wysokie i wynosi powyżej 80%. Z kolei w Małopolsce czy na Podkarpaciu poparcie wynosi 14-26%.

- Z tymi procentami jest jak z ilością osób, które były na różnych protestach sądowych. Wiadomo, że było kilkadziesiąt tysięcy, podawano, że jest kilka tysięcy. Regionalnie poparcie kształtuje się różnie. W Małopolsce, z tego co pokazuje ZNP, jest stosunkowo niższe poparcie niż na zachodzie. Jednak powyżej 50% publicznych placówek strajkuje. To nie jest 14%. Tak jest. Propaganda oficjalna średnio oddziałuje na te regiony, gdzie PiS ma duże poparcie.

 

Nie jest tak, że po raz pierwszy mamy do czynienia z protestem, który tak silnie funkcjonuje w realiach innej komunikacji medialnej? Gdy były negocjacje, przedstawiciele obu stron co kilka godzin wychodzili do dziennikarzy i wygłaszali komunikaty. Nie wiedzieliśmy co się działo za drzwiami, ale powstawała nowa rzeczywistość na tych briefingach. Co może skłonić strony do tego, żeby zasiąść do stołu ponownie? Są głosy, że stanie się tak, jak się okaże, że albo traci na tym mocno strona nauczycielka, albo rządowa.

- To jest tak, że cały stosunek rządu i minister edukacji do tej sytuacji zależy od tego, jak oceniają poparcie w aspekcie wyborów, które są w tym roku.

 

Ten kontekst jest też ważny dla opozycji.

- Oczywiście, że jest ważny, ale my traktujemy to nie jako błahą sprawę, która dotyczy tylko tego środowiska, czyli osób, które wykonują ten misyjny zawód nauczyciela. To dotyczy całego społeczeństwa. Nie wiem czemu rządzący tak podchodzą do tego protestu. Przygotowania do strajku trwały kilka miesięcy. Rozmowy nie podejmowano. Nawet w ostatnich tygodniach było jedno spotkanie, kolejne za tydzień. Niepoważnie potraktowali tę decyzję o strajku. Dodatkowo są ogłaszane co chwila kolejne rozdawnicze programy. Jest program Tucznik+ i Krowa+. To bulwersuje środowiska nauczycielskie i nie tylko. Jeśli nie traktuje się poważnie tak ważnego grona i środowiska, jakim są nauczyciele, jest napięcie coraz większe. Czy jest szansa na powrót do stołu? Jeśli sondaże pokażą, że PiS na tym traci, rząd siądzie do stołu i znajdzie rozwiązanie.

 

Rzeczpospolita pisze, że do stołu rząd powróci być może z premierem Morawieckim na czele.

- Takie było oczekiwanie nauczycieli, że jedyną osobą, która może być skuteczna jest premier. On się do tego jednak nie spieszy. Mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie wykazał zainteresowania. Ten decydent w państwie, czyli premier Kaczyński, milczy na temat nauczycieli i próbuje przekupić inne środowiska.

 

Od wczoraj trwa w Krakowie V Europejski Kongres Samorządów. W kuluarach wiele mówi się o proteście nauczycieli, bo samorządy są dotknięte tym protestem. Jakie inne najpoważniejsze wyzwania stoją przed samorządem w najbliższych latach?

- Sprawa, która jest bardzo ważna to jest to, co się wydarzy w ramach UE. Mówimy o funduszach, rozwiązaniach prawnych. Zaniepokoiła mnie informacja, że rząd przygotowuje nowe zasady polityki regionalnej. Odbierać chce samorządom województw decyzyjność i chce to centralizować. To oznacza eliminowanie samorządności.

 

Z drugiej strony samorządy ponoszą coraz więcej kosztów funkcjonowania chociażby edukacji.

- Oczywiście. Dopłata do subwencji jest często porównywalna z samą subwencją. Bardzo mnie ucieszyła informacja, że w niektórych miastach samorządy chcą – jeśli nauczyciele nie dostaną wypłaty z powodu strajku – im to wyrównać. To odpowiedzialne.

 

Przed dwoma miesiącami rozmawiałem z panem w tym studiu na temat sytuacji w Stowarzyszeniu Wiosna. Wtedy martwił się pan co będzie się dalej działo, gdy nie było wiadomo, kto ma stać na czele stowarzyszenia – Joanna Sadzik czy ksiądz Grzegorz Babiarz. Spodziewał się pan tego, do czego wczoraj doszło? Przypominało to szlachecki zajazd. Ksiądz wszedł na teren stowarzyszenia z ochroniarzami i przez 8 godzin trwała awantura.

- Nie znam księdza Babiarza. Trudno mi powiedzieć jaki to człowiek. Ta akcja jednak dobrze o nim nie świadczy. To akcja jak Macierewicza na placówkę NATO w Warszawie. To siłowe wejście. To bardzo niedobrze świadczy. Obawiam się, że Stowarzyszenie Wiosna przestanie pełnić swoją funkcję. Opiera się to na zaufaniu, że ludzie działają tam dla sprawy. Te ambicje, które są prezentowane, niedobrze świadczą o tych osobach.

 

Nie sądzi pan, że to ostatni moment, żeby osoby z autorytetem, które firmowały Szlachetną Paczkę chociażby, powinny wystąpić zdecydowanie? Jeśli tego nie zrobią to wszystko runie w gruzach.

- Jest już taka presja społeczna, żeby sytuacja się uspokoiła. Dobrze by było jakby zareagowały osoby, które angażowały się w Paczkę. Jednak w takich sytuacjach, gdzie ambicje są na wysokim poziomie, niewiele to pomoże. Powinna być całkowita wymiana osób, które tam funkcjonują. To może odbudować zaufanie.