Ale nie nastawiajmy się tak bokiem do nadchodzącego roku - mamy wszak i w Krakowie bardziej dynamiczne wydarzenia, takie jakie ciężko znaleźć w scenariuszu oskarowego thrillera, a jedno z nich nazywa się: "nowy właściciel Wisły". Wydarzenia wczorajszego popołudnia nabrały takiego tempa, że w pewnym momencie bałem się już włączyć komputer... Nie znam się na kupowaniu klubów piłkarskich, ale mam wrażenie, że generalnie nie różni się od kupowania innych rzeczy. Ktoś, komuś płaci i po tej dokonaniu tej czynności dostaje towar, za który płaci. No właśnie - kluczowe wydaje się słowo "płaci". Ale - jak powiedziałem - ja się nie znam, mogę więc tylko przypuszczać, że coli i popcornu może nam zabraknąć. Z tym, że chyba szkoda takiego porównania, dla opisu sytuacji w klubie o 100-letniej historii. Tak czy inaczej wydaje mi się jednak, że właściciel straganu z dżinsami na Tandecie, nawet by nie pomyślał o kupowaniu Arsenalu czy Borussii - ale, jak widać, w drugą stronę to nie działa i w odniesieniu do polskich klubów nie jest to już takie oczywiste. Z tym, że tandeta leży gdzie indziej. 

I tylko krakowskie tramwaje, jak dawniej, psują albo wykolejają się codziennie. Wbrew pozorom jest to dobra wiadomość, bo w czasach kiedy nie można wierzyć nawet poważnym, kambodżańskim, inwestorom - trzeba mieć coś pewnego. Nawet jeśli jest to zepsuty "Krakowiak".