Pewnie bym się nie wybrała na koncert Filharmonii Krakowskiej, która zapowiedziała koncertowe wykonanie I aktu z „Walkirii” Wagnera, gdyby nie dyrygent – Antoni Wit, artysta, którego cenię i który jak mało kto potrafi z orkiestry wydobyć bardzo wiele. Ciekawość jak Antoni Wit poradzi sobie z Wagnerem, zwłaszcza w tak trudnych warunkach akustycznych jakie panują w sali NCK w Krakowie, przeważyła. I nie żałuję. Wieczór był bardzo udany a publiczność była zachwycona o czym najlepiej świadczyła owacja na stojąco.

Koncert, który odbył się 21 lutego, okazał się fascynującą podróżą poprzez uczucia. Bo też pierwszy akt „Walkirii” to scena miłosna, totalna i kompletna. To pewnego rodzaju studium miłości: od zauroczenia po spełnienie. Studium gwałtowne, rozpoczynające się burzą, ale pełne zwrotów akcji, trzymające w napięciu i nie dające wytchnąć publiczności.

Scena rozgrywa się pomiędzy trojgiem bohaterów. To nic, że ona ma męża, który śpi właśnie uśpiony przez nią ziołowym naparem. To nic, że kochankowie okazują się bliźniaczym rodzeństwem rozdzielonym lata temu. Miłość rozwija się na oczach widzów i towarzyszy temu muzyka: monumentalna i pełna patosu, ale też jak na Wagnera, czasem dość delikatna. Na znajdującym się za wykonawcami ekranie ukazywało się tłumaczenie śpiewanego tekstu, co pozwalało dokładnie śledzić akcję.

 Udało się do tego koncertu sprowadzić świetne głosy: Magdalena Anna Hofmann – sopran (Zyglinda), śpiewała doskonale; Thomas Mohr – tenor (Zygmunt) był zjawiskowy, obdarzony piękną barwą głosu i siłą oraz dużymi umiejętnościami technicznymi, bo przebić się przez orkiestrę Wagnerowską grającą w forte nie jest łatwo. Bardzo dobrze wypadł też Grzegorz Szostak – bas (Hunding), choć miał mniej wymagającą partię, bo zgodnie z librettem zapadł na scenie w sen i to długi.

I wreszcie dyrygent, Antoni Wit… Zawsze się zastanawiam jak wiele zależy od dyrygenta. I co też dobry dyrygent może zrobić z orkiestrą. Widać, że Antoni Wit umie wydobyć z zespołu emocje. Bardzo sugestywne dyrygowanie udzielało się orkiestrze i publiczności. Mało kto mógł pozostać na widowni obojętnym. Przy takim dyrygencie nawet akustyka sali stała się całkiem dobra, a Wagner fascynującym kompozytorem.

„Walkiria” dramat muzyczny w trzech aktach jest częścią Wagnerowskiej tetralogii „Pierścień Nibelunga”, w skład której wchodzą jeszcze trzy dramaty: „Złoto Renu”, „Zygfryd” i „Zmierzch bogów”. Skomponowanie całości zabrało Wagnerowi 26 lat (1848 –1874), ale z przerwami, bo pomiędzy powstało wiele doskonałych utworów m.in. „Tannhäuser”, „Lohengrin” czy „Tristan i Izolda”. Kanwą libretta była „Pieśń o Nibelungach”, anonimowy epos bohaterski z XII/XIII wieku. Tetralogia jako całość została wykonana w 1876 roku w Bayreuth, w specjalnie wybudowanym dla Wagnera teatrze, który był sfinansowany przez Ludwika II Bawarskiego. Trudno jest mi sobie to wyobrazić, bo całość trwa blisko 16 godzin.

Jednak „Walkiria” prapremierę miała wcześniej w Monachium  w 1870 roku ( premiera polska odbyła się w Warszawie w 1903 roku). Jest to dzieło w całości Wagnera, w całości bo nie tylko muzyka, ale i libretto zostało przez niego napisane.

Najsłynniejszy fragment z „Walkirii” to „Cwał Walkirii”, czyli początek ostatniego, trzeciego aktu, który często występuje jako dzieło koncertowe grane na bis (co zapoczątkował Wagner w Londynie w 1877 roku). W czasie II Wojny Światowej niemiecka armia często wykorzystywała „Cwał” w walce, puszczając żołnierzom idącym do ataku. Ten fragment wykorzystywany był w filmach, choćby w „Czasie apokalipsy” Francisa Forda Coppoli, opowiadającym o wojnie wietnamskiej. Ale tego fragmentu nie usłyszeliśmy.

Wagner od początku wywoływał emocje, i to skrajne. Od lat ma swoich zagorzałych przeciwników i oddanych wielbicieli.  Jego wyznawcy ciągną do Bayreuth, gdzie stoi jego pomnik, teatr zaprojektowany przez kompozytora z myślą o wystawianiu dramatów muzycznych i gdzie do dziś odbywa się festiwal prowadzony przez rodzinę Wagnerów. Postawa Wagnera jako człowieka budzi wielkie dyskusje. Jak uważa prawnuk kompozytora Gottfried Wagner, autor książki „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Ryszard Wagner – pole minowe”, jego pradziadek gardził kobietami i nienawidził Żydów, a  rodzina Wagnerów spędzała czas z Hitlerem, czego dowodem są zachowane w rodzinie filmy dokumentalne.

W tej dyskusji o Wagnerze, która się toczy od wielu lat pojawia się opinia, że kompozytor miał pecha, że jego muzykę pokochał go Hitler. Ale też Wagner (zmarł w 1883 roku), który wyciągał z niepamięci mity germańskie i sławił kulturę niemiecką idealnie nadawał się na wizytówkę państwa Hitlerowskiego. Z tego powodu kompozytor nie jest do dziś wykonywany w Izraelu, nie był też zbyt często wykonywany w PRL-u. Ale powody niesięgania po muzykę Wagnera są też inne:  gigantomania, brak odpowiednich śpiewaków i ogromne koszty prezentacji. W Filharmonii Krakowskiej piątkowy koncert był bodajże dopiero drugim koncertowym wykonaniem scenicznego działa Wagnera. Wcześniej pod batutą Gabriela Chmury zaprezentowano fragment z „Parsifala”, a w historii Opery Krakowskiej wystawiono tylko jedno dzieło Wagnera, był to „Tannhäuser”. Premiera odbyła się blisko cztery lata temu.

Można nie kochać Wagnera, ale warto pamiętać, że to właśnie on zgasił światło na widowni; posadził publiczność; wprowadził orkiestrę do kanału; powiększył zespół muzyczny i dodał nowe instrument np. tuby Wagnerowskie; zwrócił uwagę na współdziałanie wszystkich sztuk, głównie poezji, dramatu, sztuki teatralnej, plastyki i muzyki; podporządkował muzykę akcji dramatycznej; wprowadził motywy przewodnie, które były powiązane z postaciami, symbolami, czy zjawiskami.

Dziś kiedy o tym wszystkim myślę, trudno jest mi uwierzyć, że to nowoczesne spojrzenie na sztukę miał prawie równolatek Chopina.

Bardzo dobry koncert. Warto było!