Wieczór sprawił mi wiele radości, bo oto Moniuszko zabrzmiał kompletnie inaczej. Z jednej strono bardzo swojsko, z drugiej zaś szalenie orientalnie. Koncert podzielony został na dwie części: ludową, w której usłyszeliśmy znane tematy Moniuszki ze słynną „Pieśnią wieczorną” i „Prząśniczką” oraz część nazwaną „Moniuszko międzykontynentalne”, pełną znanych moniuszkowskich fraz, ale już brzmiących inaczej. Na finał usłyszeliśmy raz jeszcze „Prząśniczkę”, ale już zupełnie inną niż w części pierwszej. 

Wystąpili: Maria Pomianowska (śpiew, fidele kolanowe, guzheng), Katarzyna Gacek-Duda (flety etniczne), Alina Mleczko (saksofony), Gwidon Cybulski (śpiew, balafon, gitara, harmonijki ustne), Wojciech Lubertowicz (duduk, bębny obręczowe, cajon), Sebastian Wypych (kontrabas), Hubert Giziewski (akordeon), Arad Emamgholi (daff), Noumassa Dembele (kora, balafon), Aleksandra Kilczewska (taniec). Bardzo ciekawy koncert, na którym Moniuszko zabrzmiał niezwykle współcześnie, jakby należał do naszych czasów. Zarówno w wersji ludowej jak i orientalnej zaprezentował się jako twórca świetnych tematów muzycznych, stając się muzyczną inspiracją. 

Bo tak naprawdę z Moniuszką mamy kłopot. Na całe jego artystyczne życie, także to pośmiertne pada cień Chopina. To Chopin, o 9 lat starszy od Moniuszki, był tym pierwszym, tym o międzynarodowej sławie, tym który kujawiaki, oberki, mazury i polonezy – czyli te charakterystyczne dla mieszkańców Polski rytmy – zamknął w swojej twórczości i pokazał publiczności. To Chopin jest wykonywany na całym świecie, wielbiony, wydawany, opracowywany, opisywany. To Chopin jest najbardziej znanym polskim kompozytorem.

A Moniuszko? Po lokalnym sukcesie za życia trafił głównie do polskich podręczników szkolnych. Co prawda przypięto mu zaszczytny tytuł ojca polskiej opery, podkreślano niezwykłą działalność, jaką było drukowanie kolejnych zeszytów śpiewników domowych (około 300 pieśni), ale niestety w tych podręcznikach rozgościł się na dobre i tam pozostał. W ogólnej przestrzeni koncertowej funkcjonuje kilkanaście jego pieśni, dwie opery „Halka” i „Straszny dwór” oraz uwertura koncertowa „Bajka”. Tymczasem jego twórczość jest ogromna i w większości nieznana. Co ciekawe: do dziś Moniuszko pozostaje w dużej mierze niewydany i nieopracowany.

Trochę tę sytuację zmienił przypadający dwa lata temu – Rok Moniuszkowski. Wyciągnięto wtedy kompozytora z magazynu, wytrzepano, odkurzono, wyczyszczono, wyczesano i okazało się, że to twórca obdarzony niezwykłą inwencją melodyczną, świetnie władający orkiestrą. Wyciągnięto jego kilka dzieł z bibliotecznych magazynów i wystawiono, nagrano kilka płyt. Polskie Wydawnictwo Muzyczne wydało także biografię autorstwa Magdaleny Dziadek „Podróż przez dźwięki. Śladami Stanisława Moniuszki”. Ta książka pokazuje nowe oblicze kompozytora. Jak widać, rok 2019 już coś zmienił, ale to dopiero początek prac nad Moniuszką. Przed nami zapewne jeszcze wiele lat odkrywania kompozytora i jego twórczości.
Wykonywanie Moniuszki jest trudne. A nawet bardzo trudne. Bo tak właściwie nie wiemy, czy powinno się to robić na kolanach i z nabożnością, czy raczej można sobie pozwolić na lżejszy styl, na mrugnięcie okiem do kompozytora. A może powinniśmy odrzucić ten romantyczny wyraz i potraktować Moniuszkę jako punkt wyjścia. I tak właśnie zrobiła Maria Pomianowska, przedstawiając kompozytora jako twórcę świetnych melodii, które można wykorzystać na wiele sposobów. W tym przypadku wybrała dwa: ludowy i orientalny.

Koncert opublikowany na VOD Teatru Wielkiego - Opery Narodowej nawiązuje do albumu Marii Pomianowskiej, który wyszedł w 2019 roku o tym samym tytule, czyli „Moniuszko z 1000 i jednej nocy”.  Zarówno koncert jak i płyta, to odkrywanie Moniuszki na nowo, to zestawiane różnych instrumentów, ludowych albo etnicznych z różnych stron świata, to pokazywanie i akcentowanie kolorystyki muzyki Moniuszki, często zaskakującej, wprowadzającej nas w inną kulturę. To podobna podróż, jaką Maria Pomianowska zaproponowała nam ponad 10 lat temu, wydając album „Chopin na pięciu kontynentach”. I podobnie fascynująca.

A skoro jesteśmy przy Moniuszce, to jeszcze chciałam polecić dwie płyty, zupełnie inne. Pierwsza z nich wyszła w Roku Moniuszkowskim: to wybrane arie z dzieł scenicznych Moniuszki na baryton i orkiestrę. Wykonawcami są: Leszek Skrla – baryton o mocnej pozycji w Polsce, artysta znany, ceniony i lubiany oraz Bałtycka Filharmonia Młodych, orkiestra obchodząca w tym roku dziesięciolecie. Artyści wystąpili pod batutą założycielki zespołu Sylwii Janiak-Kobylińskiej. To bardzo ciekawy krążek, niespotykany na polskim rynku, będący przeglądem najpiękniejszych arii Moniuszkowskich na baryton, z takich dzieł jak „Halka”,  „Flis”, „Hrabina”, „Jawnuta”, „Verbum nobile”, „Straszny dwór”, „Paria” czy „Sen wieszcza”. Tej ostatniej pozycji, która jest niezwykle rzadko wykonywana, nie znałam, ale pochodzący z niej śpiew Szekspira „Weselej utworzę, szalenie wymarzę” bardzo przypadł mi do gustu. Krążek otwiera aria Jontka z pierwszej wersji „Halki” tzw. wileńskiej, w której Jontek był barytonem, a nie jak później – do czego jesteśmy przyzwyczajeni – tenorem.

Muszę się przyznać, że słuchając tej płyty, jestem pełna podziwu dla solisty – Leszka Skrly. Bo śpiewanie Moniuszki nie jest proste, chodzi tu o słowa i dykcję. U kompozytora tego następuje często zbitka trudnych szeleszczących słów, co generalnie stanowi ogromną trudność dla śpiewaka. Ale z tej niedogodności Leszek Skrla wychodzi zwycięsko, a młoda orkiestra spisuje się znakomicie. Warto posłuchać.

I druga płyta, to wydana już w epoce covidowej jednoaktowa opera Moniuszki „Verbum Nobile”.  Dzieło zarejestrowała Opera i Filharmonia Podlaska – Europejskie Centrum Sztuki w Białymstoku im. Stanisława Moniuszki. W partiach solowych wystąpili: Roman Chumakin, Maria Antkowiak, Leszek Skrla, Maciej Nerkowski, Krzysztof Szyfman a Orkiestrę i Chór poprowadził Wojciech Semerau-Siemianowski. Utwór, który w tym roku odchodzi 160. rocznicę od prawykonania w Teatrze Wielkim w Warszawie, jest lekką i zabawną historyjką dotykającą Polski sarmackiej i pewnego słowa, które sobie dali dwaj panowie. Dużo dobrej muzyki, fantastycznych arii, duetów, tercet i przepiękny kwintet z chórem na finał. Bardzo dobrze wykonane, z werwą i humorem.

Warto słuchać Moniuszki, na wiele różnych sposobów: i tych eksperymentalnych, i tych zrealizowanych „po bożemu”. Bo siła tego kompozytora leży w jego różnorodnych interpretacjach. A jeżeli go słuchamy, to możemy być pewni, że Moniuszko ciągle żyje.