Jak Krenz jako dyrygent zrobił ogromną, światową karierę. To jeden z gigantów polskiej dyrygentury. Młodszy kolega (o trzy lata), Stanisława Skrowaczewskiego, także wielkiego mistrza batuty, ma niezwykły dar do muzycznej kreacji. I dar ten wykorzystał wspaniale. Dyrygent występował niemal wszędzie na świecie nawet w Japonii, Nowej Zelandii i Australii.  Kierował licznymi instytucjami muzycznymi. Przez kilkanaście lat był szefem Wielkiej Orkiestry Polskiego Radia w Katowicach, kierował także m.in. Teatrem Wielkim w Warszawie, był dyrektorem muzycznym miasta Bonn. Jego kariera dyrygencka jest świetnie znana i doskonale udokumentowana, ale jako kompozytor pozostaje nawet dla melomanów nieznany.

A szkoda, bo skomponował blisko 30 utworów na różne składy, m.in.  Missa breve, Musica da camera, Epitaphion, Sinfonietta per fiati, III Symfonia. Jest także autorem muzyki do filmów Andrzeja Munka takich jak m.in. Zezowate szczęście czy Eroica a także do filmu Andrzeja Wajdy Kanał. O tym, że muzyka współczesna była mu bliska najlepiej świadczą programy jego koncertów. Uważał, co mówił mi wielokrotnie, że trzeba znać muzykę własnych czasów. Dlatego chętnie wplatał w koncertowe repertuary pomiędzy dzieła muzycznej klasyki współczesne kompozycje.

Wiele mu zawdzięczają współcześni polscy kompozytorzy. Poprowadził prawykonania m.in. Muzyki żałobnej Lutosławskiego, III Symfonii Bairda, V Symfonii Palestra, I Symfonii „1959” Góreckiego, Sinfonietty Serockiego, Preludiów Szabelskiego. Po brawurowym wykonaniu podczas warszawskiej Jesieni Krzesanego Wojciecha Kilara, powiedział kompozytorowi: „Otworzyłeś okno i wpuściłeś do zatęchłego pokoju muzyki polskiej świeże powietrze”.

I właśnie takim świeżym powietrzem okazała się wykonana w Filharmonii w Krakowie Rapsodia na ksylofon, tam tam, kotły, celestę i orkiestrę smyczkową Jana Krenza.  Utwór powstał w 1952 roku i jak napisała w programie koncertowym Małgorzata Janicka-Słysz: „Muzyka puszcza tu oko w stronę ludowości i neoklasycyzmu, a jednocześnie przynosi świeże i wysublimowane, biorąc pod uwagę kontekst „zgrzebnych” lat socrealistycznych, brzmienie perkusyjne”. I rzeczywiście krakowskie wykonanie pokazało, że muzyka Jana Krenza pozostaje młoda, że nie naruszył jej czas. Fascynowała harmonią, sposobem wprowadzania tematów, instrumentacją, pokazywaniem możliwości instrumentów. Ta muzyka wciągała i potrafiła zaciekawić, zmusić by słuchacze skupili na niej uwagę.

Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej poprowadził Stefan Asbury, amerykański dyrygent brytyjskiego pochodzenia. Koncert wypełniły jeszcze dwa utwory przeznaczone na flet solo i orkiestrę: Divertimento Ferruccio Busoniego oraz Fantazja Carmen, którego autorem jest Francois Borne, zmarły w 1920 roku francuski flecista i kompozytor. W partii solowej wystąpił włoski artysta Mario Carbotta. Flecista nie przekonał mnie do swojej interpretacji, po prostu wygrał nuty, lecz tak na prawdę nic nie przekazał. Może miał gorszy dzień? Nie wiem. Faktem jest, że mnie nie urzekł, choć ucieszyłam się, że utwór Busoniego znalazł się w programie wieczoru. Na finał zabrzmiała I Symfonia Edwarda Elgara, czołowego brytyjskiego kompozytora, w Polsce cięgle jeszcze mało wykonywanego. I to był kawał świetnej muzyki, dobrze zagranej, muzyki, która otwierała przed słuchaczami ogromną przestrzeń. Aż przyjemnie było oddychać.

Dziś w Filharmonii Krakowskiej, w sobotę 22 października o godz. 18 koncert zabrzmi raz jeszcze. Warto się wybrać. Polecam!

A teraz nie pozostaje mi nic innego jak złożyć Jubilatowi życzenia. Maestro! Zdrowia przede wszystkim!