W zeszłym tygodniu Filharmonia Krakowska zainaugurowała 74. sezon. Wieczory, które zaplanowane zostały w 125. rocznicę śmierci Piotra Czajkowskiego, przyniosły wykonanie właśnie tego słynnego koncertu. Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej  poprowadził Charles Olivieri-Munroe zaś solistą był Nikolai Demidenko, artysta który słynie z interpretacji dzieł Rosyjskich twórców, szczególnie Czajkowskiego, Rachmaninowa i Prokofiewa.

W Krakowie pianista zaproponował bardzo skupioną interpretację tego koncertu. Nie czuło się w niej brawury i chęci wirtuozowskiego popisu. Więcej było tam raczej zadumy, niemal klasycznego podejścia do wydobywania dźwięku. Taka interpretacja bardzo się spodobała publiczności, więc artysta na bis sięgnął po Chopina, który także jest mu bliski (otrzymał nagrodę specjalną na 200-lecie urodzin Chopina przyznaną przez jury MIDEM Classical Awards za album z Preludiami op. 28). Zabrzmiał walc minutowy Chopina, brawurowo i perliście.

Ale nie Czajkowski i nie Demidenko ściągnął mnie na ten koncert, tylko Andrzej Panufnik i Aleksander Tansman. Bo też utwory tych dwóch twórców wypełniły program koncertu. Kompozytorzy ci, choć urodzeni i wykształceni w Polsce, działali na emigracji. Obydwaj, choć dzieliło ich prawie pokolenie, zawsze podkreślali swoją polskość i zawsze mówili o sobie w kategorii polski kompozytor. Mimo to nie są w Polsce często wykonywani, choć świat chętnie prezentuje ich muzykę.

Andrzej Panufnik, zmarły w 1991 kompozytor i dyrygent, w czasie wojny tworzył duet fortepianowy z Witoldem Lutosławskim, grając w warszawskich kawiarniach. Po wojnie w latach 1945-46 był  dyrygentem Filharmonii Krakowskiej. Wyemigrował z Polski w 1954 roku i za to został skazany przez ówczesną władzę PRL-u na zapomnienie. Wymazano go z encyklopedii i książek, przestano wykonywać jego utwory. Mieszkał w Anglii, Królowa Elżbieta nadała mu tytuł szlachecki.  Pamiętam jak wielkie zrobiło na mnie wrażenie przeczytanie autobiografii Panufnika („Panufnik o sobie”) wydanej jeszcze w latach 80. w podziemnym obiegu. Było to moje pierwsze większe spotkanie z tym kompozytorem. I choć nie znałam jego muzyki – poza piosenką powstańców warszawskich „Warszawskie dzieci” – spotkanie było fascynujące. Wiele się dowiedziałam z tej książki o nim  i o tamtych czasach.

Podczas koncertu w Filharmonii Krakowskiej zabrzmiała suita „Polonia” Panufnika. Utwór z 1959 roku. Ten rok, to był czas trudny dla kompozytora. Zdecydował się zrezygnować ze stanowiska dyrektora muzycznego City of Birmingham Symphony Orchestra, by móc komponować. Ale komponowanie nie przychodziło mu jednak z łatwością o czym pisał w autobiografii: „Niełatwo mi było przystąpić do pisania tych pełnych werwy utworów w okresie wielkiego osamotnienia, kiedy nadzieje, że uda mi się w pełni wykorzystać moje możliwości czy zdolności kompozytorskie, wydawały się jeszcze bardziej odległe niż w Polsce. Przez pewien czas nie mogłem zacząć. Ale potem przyszła mi na myśl posępna i szlachetna Polonia Elgara, utwór niezwykle sugestywnie przywodzący na myśl zarówno heroiczne, jak i tragiczne elementy historii Polski. Postanowiłem wykorzystać ten sam tytuł tak, aby te dwa utwory razem ukazywały całą gamę odcieni narodowego kolorytu i ducha. Elgar wykorzystał patriotyczne pieśni polskie, a także kilka melodii Chopina, kończąc utwór mocnym akcentem polskiego hymnu narodowego. Ja zaś oparłem moją Polonię na melodiach ludowych i żywych, pełnokrwistych rytmach wiejskich tańców.”

„Polonia” Panufnika, to utwór, który składa się z pięciu części, takich jak: „Marsz góralski”, „Mazurek”, „Krakowiak”, „Pieśń Nadwiślańska” oraz „Oberek”. To jest bardzo trudne granie, choćby poprzez skomplikowane podziały rytmiczne. Ale utwór może się podobać.

Przyjemnie było też usłyszeć w Krakowie kompozycję Aleksandra Tansmana. Warto pamięcać, że Tansman, urodzony w Łodzi w roku 1897, należy do najczęściej wykonywanych na świecie kompozytorów polskich. Opuścił Polskę jako dwudziestolatek. Całe życie spędził w Paryżu, z przerwą na czas wojny, kiedy osiadł na kilka lat w USA,  dokąd pomógł mu wyjechać Charlie Chaplin.  Kiedy przegląda się spis twórczości Tansmana, zadziwia jak wiele utworów skomponował i jak różnorodnych. To są m.in. symfonie, koncerty, opery, balety. Ogromny dorobek, którego praktycznie nie znamy!

Na finał koncertu w Filharmonii Krakowskiej zabrzmiało Tansmana oratorium “Prorok Izajasz” (do orkiestry dołączył Chór FK a w partii solowej wystąpił Przemysław Borys – tenor). Prawykonanie  oratorium odbyło w Tel Awiwie z okazji 10-lecia państwa Izrael. Utwór był prezentowany m.in. w Los Angeles w 300-lecie osadnictwa Żydów w USA oraz w Łodzi, w ramach obchodów 60. rocznicy Likwidacji Litzmannstadt Ghetto.

Jak zawsze u Tansmana, tak i w tej krakowskiej prezentacji oratorium wiele było piękna. Kompozytor jest mistrzem zamiany nastrojów, budowania wielobarwnych harmonii, czy zaskakujących instrumentacji. Nie było w tym utworze patosu. Może właśnie dlatego oratorium tak wzrusza.

Warto więcej grać muzyki tych kompozytorów. I nie potrzebne są do tego okolicznościowe preteksty. Muzyka broni się sama.